wtorek, 3 maja 2011

Marzec 2010

20 marca 2010
Dni mijają... Czas płynie tak szybko i wciąż mi go brakuje. Dobija mnie ciągła gonitwa i wieczne poczucie winy, że tyle chciałam zrobić a jeszcze nie zrobiłam.
Co się zmieniło od odstatniego wpisu??
Wiele...
Wyprowadziłam się. Nie mieszkam już z małżem. Wynajmuję mieszkanie jakieś 20 km od miejsca, w krótym mieszkałam do tej pory. Powiedziałam rodzicom o rozstaniu z małżem. Myślałam że to będzie trudniejsze, ale okazało się, że jednak jestem bardzo silna... Silniejsza niż przypuszczałam.
Nawet nie uroniłam ani jednej łzy... Myślałam, że wszyscy będziemy płakać, a w sumie wyglądało to tak, że jak tylko poinformowałam rodziców, że odchodzę od małża mama wpadłą w histerię i zaczęła straszliwie płakać. Ojciec był twardy. Stanęły mu w oczach łzy, ale powiedział żeby matka wizięła się w garść bo to przecież nie koniec świata. Dodał że mnie kochają i mogę liczyć na ich wsparcie. Jeszcze chwilę pogadaliśmy i szybko wyszłam. Nie miałam nastroju by analizować to co się stało, a widziałam że mama chętnie by jeszcze ponaprawiała mój związek z małżem. Powiedziałam jasno i konkretnie, że to już koniec i ma nie napiawiać czegoś czego już nie ma.
W sumie szybko się z tym pogodzili i przypuszczam że w dużej mierze to zasługa taty, który nie pozwolił się mamie za bardzo rozkleić.
Wiec mieszkam sobie teraz w nowym mieszkanu z M. i układam sobie życie na nowo. Nie jest łatwo, bo przecież on ma dziecko i w zasadzie jego żona będzie zawsze w pewnym sensie uczestniczyć w naszym życiu. Nie mam na to wpływu, nie mogę mu zabronić spotykania się z dzieckiem. Nawet bym tego nie chciała. Sama namawiam M. do częstych i regularnych spotkań z synem, tak by ta więź która międzi nimi była się nie zerwała.
Oczywiście boję się tego jak to będzie. Martwię się, że M. nie będzie miał dla mnie czasu i że to nie ja będę dla niego najważniejsza...
Nie chcę być jego spokojną przystanią, gosposią, kochanką... Chcę być całym jego światem, choć wiem że nigdy nim nie będę.
Wiedziałam na co się decyduję. Od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że brzemię jego rodziny już zawsze będzie wisiało nad moją głową. Mimo tylu wątplowości, czy sobie z tym podardzę, zdecydowałam się na bycie z nim, więc teraz nie pozostało mi nic innego, jak powoli pogodzić się z tym że nie jestem tylko ja i cieszyć się szczęściem, które razem budujemy.
11 groszy

10 marca 2010
W końcu się odważyłam i sobotę powiedziałam małżowi, że odchodzę. Nie powiedziałam jednak całej prawdy. Na to nie byłam jeszcze gotowa. On nie wie, że odchodzę z powodu innego mężczyzny…
Wiadomość o tym, że chcę się wyprowadzić bardzo go zaskoczyła. Głównie milczał. Do jego oczu napłynęły łzy… Zapytał czy naprawdę jest mi z nim aż tak źle…
Nie, nie jest mi z nim aż tak źle. Nie bije mnie, nie poniża, nie obraża i bardzo kocha… ale czy to wystarczy by z kimś być…? Nie okazywał mi uczuć, przez ostatnie kilka lat byliśmy dla siebie obcy, nie jak małżeństwo, lecz jak para współlokatorów. Przepraszał, że o mnie nie dbał, że nie walczył o nasz związek gdy mówiłam mu, że mam kryzys, że nie chcę tak żyć. Moje uczucie do niego wygasło. Traktuję go jak brata, przyjaciela, a nie jak mężczyznę, którego kocham i chcę spędzić resztę życia…
Jest mi naprawdę ciężko. Nie wiem co robić. Martwię się, że popełniam błąd…
Nie miałam pojęcia, że będzie mi aż tak ciężko…
9 groszy

01 marca 2010
Ostatnio dopadła mnie chandra i ogólne przygnębienie. Bałam się wszystkiego. Odpychałam go, byłam zimna i odpychająca, na siłę szukałam w nim wad, a on mimo to był przy mnie. Pocieszał, przytulał, czasem po prostu milczał i był, a czasem zasypywał smsami pisząc, że bardzo mnie kocha i wszystko będzie dobrze. Było w nim tyle miłości…
Dzięki niemu znowu zaczęłam wierzyć w to, że warto walczyć o nasze szczęście.
7 groszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz