czwartek, 24 listopada 2011

Zbliżają się święta... Nie wiem co w tym roku przyniosą.
Na pewno spędzimy je w większym gronie, tzn. spędzimy je z synem M. i być może którymiś rodzicami. Problem w tym że i jedni i drudzy chcieliby spędzić te święta z nami. Najfajniej byłoby spędzić je w towarzystwie jednych i drugich rodziców. Wtedy bylibyśmy wszyscy szczęśliwi. Niestety póki co warunki na to nie pozwalają, a nie chcę się bawić teraz w szybkie urządzanie dużego pokoju. Takie plany mam na wiosnę, wtedy planuję mieć w pokoju stół z krzesłami i jakoś może by się wszyscy pomieścili.
Z newsów jeszcze tyle, że ex M. straciła pracę, a co za tym idzie, mogą nas czekać kolejne problemy. Jednak póki co nie mam sił i chęci by się tym przejmować na zapas.
Jutro idę na badanie USG, mam nadzieję że wszystko będzie ok.

czwartek, 17 listopada 2011

A po burzy...

Oczywiście po burzy zawsze przychodzi słońce :)
M. wczoraj wieczorem pozytywnie mnie zaskoczył. Kupił mi słodkości na przeprosiny, przytulił, przeprosił i przyznał racje. Nie ważne kto ma rację, ważne by się dogadać i wspierać. Przyczyną spięcia była naprawdę błahostka i też mogłam troszkę delikatniej powiedzieć o co mi chodzi. Najważniejsze że jest znowu dobrze.
Na weekend mam fajne plany :). Jutro mam spotkanie z dziewczynami z pracy, a w sobotę spotkanie z Mizią połączone z metamorfozą koloru włosów.
Trochę się boję zmiany koloru i ostatecznie jeszcze go nie wybrałam. Kto wie co z tej metamorfozy wyjdzie ;)

środa, 16 listopada 2011

Jestem samotna wyspą...

Jestem samotną wyspą, okrętem dryfującym po bezkresnym oceanie.
Wszystko zmieniłam w swoim życiu. Zostawiłam męża, dla tego, którego tak bardzo pokochałam. Bezgranicznie mu ufałam i nie miałam wątpliwości, że muszę odejść od małża i zacząć nowe, lepsze życie.
Minęło już niemal dwa lata odkąd jesteśmy razem z M. Bywało różnie, raz wzloty, raz upadki. Nasz związek to wciąż jedna wielka niewiadoma. Kiedyś myślałam, że jestem dla niego wszystkim, że jestem jego skarbem o który będzie dbał. Dbał i owszem, lecz niestety nie tak jak bym tego chciała. Rodzina zobowiązuje, a on już ją ma. Trudno tak żyć, w cieniu jego przeszłości.
M. uważa że dał mi bardzo wiele, że jest wspaniały, czuły i kochający. Nie rozumie, moich rozterek i żalu za to jak kiedyś postąpił. Dla niego wszystko jest proste. Muszę zacząć traktować jego syna jak członka rodziny, to wtedy będziemy szczęśliwi. Ma rację. Nie twierdzę, że nie. Tylko po tym wszystkim co było, trudno mi zaakceptować jego syna w naszym życiu. Przecież, po części M. właśnie z jego powodu, na początku naszego związku zostawił mnie samej sobie. Łatwo jest mówić: zamknij to, nie wracaj do tego. Tyle że ja nie potrafię. Przyczyna? Brak zaufania. Już nie wierzę, że się o mnie zatroszczy, że będzie mnie wspierał i zawsze będzie stal za mną murem.
Czasem się kłócimy, raz częściej raz rzadziej. Nigdy nie wiem czy ta kłótnia jest tą ostatnią, czy jeszcze nie.
Wczoraj znowu doszło do sprzeczki. Jak zazwyczaj, poszło o pierdołę. Efekt jest taki że M. jest nadal nadąsany i strasznie obrażony, a ja chyba nie zamierzam na chama próbować załagodzić sprawy. Coraz bardziej obojętne staje się dla mnie to czy rozmawiamy normalnie, czy się po prostu mijamy.
Odczucia mam różne. Choć boję się do tego przyznać, chyba obawiam się że to, że się ze sobą związaliśmy  było błędem.
Czasem wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu i gdy tylko jego ex małżonka się wyprowadzi z jego mieszkania, nasze drogi chyba się rozejdą. M. chciałby wrócić do swojego komfortowego mieszkania, a ja raczej nie zamierzam. Tu jestem u siebie, bezpieczna i nikt mnie stąd nie wyrzuci. W jego mieszkaniu już nie będę u siebie. Jego syn bardzo się cieszy na myśl, że moglibyśmy zamieszkać w tamtym mieszkaniu, bo po szkole mógłby do nas wpadać i w ogóle częściej bywać. Ja na samą myśl o tym jestem przerażona i tym bardziej nie chcę opuszczać swojej bezpiecznej oazy.
To aż nienaturalne, ale powoli zaczynam się już nawet przyzwyczajać do myśli, że wkrótce w tym łóżku będę spała sama...
Myślałam nawet o tym, że gdyby po naszym rozstaniu okazało się że jestem w ciąży, nie powiedziałabym mu o tym że jest ojcem. Wyparłabym się i powiedziała, że po rozstaniu szukałam pocieszenia i znalazłam je.
Nie potrzebuje jego pomocy, czy wsparcia. W najtrudniejszych chwilach i tak musiałam sobie poradzić sama. W takiej sytuacji też bym sobie poradziła. Wszystko udźwignę. Jestem silną kobietą i nie pozwolę się nikomu stłamsić.
Ciężko mi, ale wiem że jemu tez nie jest łatwo. Kocha swojego syna ponad wszystko i też pewnie ciężko mu patrzeć jak ten chłopak do mnie lgnie, jak się we mnie wtula i nie odstępuje na krok, wiedząc że ja chciałabym uciec. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale naprawdę mi ciężko gdy on się tak we mnie wtula.
Pisałam wielokrotnie, że nie krzywdzę tego dziecka, zresztą gdyby tak było nie wariowałby tak na moim punkcie, tyle że jego bliskość mnie przytłacza, a ja nie potrafię sobie z tym poradzić.
Trudno jest też widzieć z jaką miłością M. patrzy na syna, mając zarazem świadomość tego, że na mnie nigdy tak nie będzie patrzył. Syna kocha miłością bezwarunkową, a mnie miłością warunkową. Ja to widzę i wiem, że z dzieckiem nie mogę i nie chcę rywalizować.
Nie chcę też dostawać okruchów, bo jedyne o czym tak bardzo marzyłam, to żyć pełnią życia i pełnia miłości.

PS Mam okres. Może to trochę tłumaczy moje stany depresyjne.
Wiem że opinie będą różne, ale przecież to mój kawałek wirtualnej rzeczywistości i nie mam ochoty kontrolować tu swoich myśli.

środa, 9 listopada 2011

Zatrzymać się...

Jakiś ciężki ten tydzień. Tyle się w pracy dzieje, że aż trudno to ogarnąć. Całe szczęście czeka nas dłuższy weekend, w dodatku będziemy tylko we dwójkę i mimo iż mam w pracy dyżur cieszę się ogromnie. S. jest ok ale bywa bardzo zaborczy i uciążliwy, co po kilku spędzonych dniach daje się we znaki.
Dzisiaj jestem sama bo M. pojechał do swojego syna. Ja wróciłam z pracy kolo 19:30 i ledwo zrobiłam sobie coś do jedzenia, zadzwoniła Mizia. Choć nie miałam już najmniejszej ochoty na gadanie jakoś nie miałam serca jej spławić. Teraz mam chwilę spokoju, pewnie jakieś pół godziny zanim wróci M. Wzięłam więc laptopa na kolanka zrobiłam sobie zielonej herbatki, nałożyłam maseczkę na twarz i włączyłam radio Crema Cafe na gadulcu. Pełen relaks choć przez 30 minut :)

PS Okres się spóźnia. Uznałam to za dobrą kartę i z nadzieją zrobiłam dzisiaj test. Efekt jest taki, że miesiączki nie mam, ale w ciąży też nie jestem... Wszystko do dupy, ale co zrobić.
Relaksuję się, nic innego mi nie pozostało.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Sposób na relaks.

Listopad już. To taki nostalgiczny miesiąc. Kojarzy mi się bardziej z szarością niż złotą jesienią. Choć póki co pogoda dopisuje, wiadomo że wiecznie trwać nie będzie.
Natłok pracy czasem mnie przygnębia, ale staram się wyłączyć to co złe i skupić na tym co pozytywne.
Dla relaksu ostatnio kupiłam sobie ciekawą książkę: "Bajki rozebrane" Katarzyna Miller i Tatiana Cichocka. Czasem trzeba zrobić coś dla duszy. Zająć myśli czymś innym. Trzeba zrobić coś dla siebie, a książka to chyba dobry sposób na relaks ;)