piątek, 27 maja 2011

Streszczenie

Jakoś weny twórczej mi zabrakło i stąd cisza na moim blogu. Czasem przychodzi taki czas, że właściwie nie wiadomo co napisać.
Jest już późno. Troszkę mi szumi w głowie, bo za dużo winka mi się wypiło. Tzn. dużo nie wypiłam, ale widocznie wystarczająco by mnie "powalić".

Leżę w łóżku, już po seksie z M. Dobrze mi było. Z małżem seks nigdy nie był tak satysfakcjonujący. Przy M. jestem otwarta i nie boję się powiedzieć czego chcę i co lubię. Z M. wszystko wygląda inaczej, już nie czuje się taka skrępowana i czasem pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa jeśli tylko mam na to ochotę.

W pracy wszystko się uspokoiło. Boss już nie biega wściekły po firmie, a ja po raz pierwszy chyba od roku dostałam premię. Niewielką ale jednak dostałam. Chyba jako rekompensatę za to jego paskudne zachowanie.

Dzień matki świętowałam w zasadzie z dwoma mamami... Tak jakoś dziwnie się złożyło, że z teściami mam dobre stosunki mimo iż z małżem jesteśmy już po rozwodzie.
Kiedyś teściowa rozmawiała z moją mamą o tym, czy będę wracała do nazwiska panieńskiego, chciała wiedzieć jakie mam plany i czy będę nazwisko zmieniała. Mama odpowiedziała że nie wie ale być może zostawię to które mam i do panieńskiego wracać nie będę. Teściowa na to stwierdziła, że to nawet dobrze bo dla nich zawsze będę jak córka. To było miłe i  w dzień matki przyniosłam na ogródek (bo tam się umówiłyśmy) dwie bombonierki i powiedziałam, że to dla moich dwóch mam. Teściowa niemal pękła z zachwytu. Było jej bardzo miło.
Cieszę się że sprawiłam jej radość, bo trzeba jej przyznać że była dobrą teściową.

Kolejny news to wiadomość, że rodzice M. chcą mnie poznać...

Ok. to dosyć pisania, teraz idę poczytać do was ;)

niedziela, 15 maja 2011

Gorszy dzień

Mam chyba jeden z tych ciężkich dni. Jestem pełna obaw i niepewna jutra. Wiem, co ma być to będzie, ale czasem trochę czuję że jestem sama i jest mi z tym ciężko. Patrzę na M. i S. jak przez 5 godzin składali samochód z klocków lego. Oboje byli szczęśliwi i zafascynowani tym co robili, a ja zajęłam się w tym czasie sobą.
Zastanawiam się czy kiedyś założę rodzinę, czy też będę tak patrzeć na swoje dziecko. Czy założę rodzinę z M.? Czy nam się uda uszczęśliwić siebie nawzajem?
Czy będzie mi wystarczało to co M. oferuje czyli tak niewiele czasu dla nas. Trudno to wszystko pogodzić. Ma jedną pracę, drugą pracę, dziecko z inną kobietą i obowiązki z tym związane.
Teraz jestem samodzielna, choć czasem chciałabym by było inaczej, ale jest jak jest, a moja duma na nic innego nie pozwala.
Żyjemy sobie razem wspólnie płacimy za czynsz i jedzenie, śpimy w jednym łóżku, spędzamy razem czas. Nie wiem czy to już oznacza że jesteśmy rodziną, chyba nie. Rodzinę widzę gdy patrzę na M i jego syna. Gdy patrzę na nas jeszcze tej rodziny nie widzę.
Zawsze gdy jest mi jakoś tak źle powtarzam sobie że jestem szczęściarą, bo mam swoje mieszkanie i samochód (nie ważne że już wiekowy, ale jest). Nie jestem od nikogo zależna.
Leżę sobie teraz na łóżku, rozglądam się po mieszkaniu i wszystko co widzę jest moje. Ciężko na to wszystko zapracowałam. W piątek kupiłam śliczną szafkę na buty do przedpokoju i wieszak na okrycia. Jeszcze chcę kupić duże lustro i taką szafkę z siedziskiem. Taki mam plan, ale będę go realizowała powoli. Co miesiąc coś kupie i niedługo mieszkanie będzie w całości urządzone tak jak bym chciała.
Radzę sobie, sama, powoli dążę do celu. Tak trzeba.

piątek, 13 maja 2011

Szef chce mnie wykończyć psychicznie.

Nie jest łatwo. W zasadzie jest nawet coraz gorzej. Boss ma chyba jakieś rozdwojenie jaźni, czy coś. Ciągle się wszystkich czepia, ciągle słyszę jakieś pretensje, żale. Jestem bombardowana pytaniami sprawdzającymi, by tylko przyłapać mnie na jakimś przewinieniu. Co chwilę wpada do pokoju i rozgląda się złowieszczo, jak już otworzy usta to na pewno nie w celu powiedzenia czegoś miłego. Bombarduje mnie @ i telefonami. To chyba zakrawa już pod mobbing. Nie wiem dlaczego on to robi. Kiedyś wprawdzie powiedział mi prosto w oczy, że testuje moją odporność na stres, ale tym razem to już chyba jakieś apogeum. Boss ewidentnie się na wszystkich wyżywa, a  najgorzej mają ci, którzy muszą z nim blisko współpracować, czyli np. ja. Próbuję nie dać się złamać, nie pozwalam sobie na eksplozję złości, czy też łez...
Dziewczyny patrzą na mnie z podziwem, bo ich zdaniem, jestem taka opanowana i choć Boss tak bardzo się stara, nie daję się sprowokować. Widzę, że doprowadzam go tym do szału. Odpowiadam krótko, ale treściwie, spokojnie i z uśmiechem na twarzy, pomimo iż on wpada do naszego pokoju z agresją i miną mordercy, ja jestem spokojna.
Nie wiem skąd biorę na to siłę. Bo choć na zewnątrz tego nie widać, w środku wszystko we mnie drży. Żołądek mam ściśnięty i serce ciągle kłuje. Ten dupek chce mnie wykończyć.
Kurwa co za pieprzony dupek z tego faceta!!!!!!!!!!!
Ale nie pozwolę się zniszczyć. Nie dam się sprowokować, doprowadzę go do szału swoim stoickim spokojem i uśmiechem przyklejonym do twarzy.

czwartek, 12 maja 2011

Czwartek

Znowu naszły mnie stany depresyjne... Sytuacja w pracy coraz gorsza, istny mobbing. Całe to zachowanie Bossa jest coraz bardziej nie do wytrzymania. Chodzi wściekły i ciągle ma o coś pretensje. Myślę że on już powoli sam z sobą nie wytrzymuje. Jeszcze trochę i mnie wykończy, a że jestem pyskata i zadziorna, trudno jest zachować pełnię spokoju, bo najchętniej wparowałabym do jego gabinetu i walnęła go w twarz.
Do tego wszystkiego, znowu naszły mnie jakieś lęki i obawy co będzie z naszą przyszłością, tzn. moją i M. Leżę teraz na łóżku przy swoim notebooku i widzę że od czasu do czasu M. sobie klika z ex żonką. To trudne to naprawdę bardzo trudne, zachować spokój i nie powiedzieć nic niemiłego...

niedziela, 8 maja 2011

Weekendowe rozważania

To ten dzień. Komunia święta syna M. Trudny jest dla mnie cały ten weekend, ale cóż zrobić, trzeba trzymać głowę do góry i nie dać się stanom depresyjnym.
Obiad zjem dzisiaj z rodzicami, bo nie chciałabym tkwić sama w domu rozmyślając nad swoim życiem. Choć trudno mi w niektórych sytuacjach trzymać język na wodzy i kąśliwe uwagi czasem same z ust wyskakują, M. stara się być spokojny, opanowany i czuły. Naprawdę muszę przyznać, że aż sama jestem zaskoczona jego opanowaniem, bo są momenty że sama z sobą nie potrafię wytrzymać.
Na wieczór umówiłam się z koleżanką więc w zasadzie w ogóle nie będę siedziała sama. Wczorajszy dzień również był bardzo sympatyczny i w ogóle nie odczułam stanów nerwowości związanych z wypadem M. na rodzinny obiadek.
Pocieszam się tylko faktem że to już miejmy nadzieję ostatnia taka szopka i wreszcie zaczniemy żyć normalnie, mimo braku akceptacji ze strony rodziców M.
Przyznam (co dla mnie samej jest zaskakujące) że coraz częściej myślę o tym by zacząć poważnie myśleć o dziecku. To może pomogło by mi zrozumieć M. i chyba powoli zaczynam pragnąć mieć swojego skarba. Decyzja łatwa nie będzie zważywszy na naszą sytuację, jednak co ma być to będzie idealnej harmonii pewnie nigdy nie osiągniemy, ale przynajmniej moglibyśmy spróbować być normalną rodziną. Waham się co będzie jak się nam nie ułoży. Zostałabym wtedy samotną matką, ale wiecie co... to mnie nie przeraża, bo wiem że sobie poradzę, a co ma być to będzie.
Nie rozmawiałam jeszcze z M. o moich przemyśleniach. Jeszcze w zeszłym roku prawie się pokłóciliśmy właśnie o plany związane z dzieckiem. M. nie chciał czekać bo coraz młodszy niestety nie jest, ja się wtedy obruszyłam, że najpierw ma się rozwieść z żoną, a potem rozmawiać ze mną na takie poważne tematy. Od tego czasu do rozmowy nie wracaliśmy jakoś bezpośrednio, jedynie gdy odstawiłam tabletki antykoncepcyjne M. wspomniał że to się dobrze składa bo za kilka miesięcy moglibyśmy pomyśleć o dziecku.
Przez to jego gadanie sama ciągle o tym myślę i jak tylko skończy się ten komunijny szał to może usiądziemy i porozmawiamy sobie o naszych planach, o ile coś się nie zmieni, bo nasze życie jest trochę jak rollercoaster.

czwartek, 5 maja 2011

Nowy "dom"

Jestem w nowym miejscu. Jeszcze się nie zadomowiłam i wiele rzeczy jest tu dla mnie obcych. Jednak nadszedł czas pożegnania się z Onetem, bo ilość reklam a ostatnio jeszcze ten cholerny Facebook doprowadzały mnie do szału.
Potrzebuję odrobinę prywatności i kto wie być może właśnie tutaj ją znajdę. Taka decyzja o zmianie nie należała do łatwych gdyż na poprzednim blogu zostawiłam sporo wspomnień i sporo czytelników, którzy tutaj pewnie nie dotrą. Nie zależy mi na popularności. Pisze przede wszystkim dla siebie, a ponieważ Onet zbyt często w ostatnim czasie mnie "wyróżniał" bałam się pisać. Nie chcę się ograniczać, wolność słowa tu na blogu jest dla mnie priorytetem.
*               *               *               *               *               *               *               *
W pracy sporo się dzieje. Ostatnio ciągle są spięcia z Bossem. Musze przyznać że przechodzi sam z siebie. Ja już nie ukrywam pogardy i doprowadzam go tym do szału. Wczoraj ubzdurał sobie, że mój dział ma pisać sprawozdania z dnia pracy w dokładności do pół godziny. Wściekłam się, prawie wyszłam z siebie, ale byłam twarda, powiedziałam:
- ok ale zdajesz sobie sprawę z tego że zaległości jeszcze wzrosną bo na napisanie sprawozdania każdej z nas zejdzie około 1/2h.
Potwierdził że mimo to chce takie sprawozdania dostawać, dodał że nie muszą być szczegółowe ale chce mieć rozeznanie w tym co my właściwie robimy.
Powiedziałam ok jutro przekażę twoją prośbę i czekałam co będzie dalej. Myślę że oczekiwał jakiejś dłuższej dyskusji, ale ja bynajmniej nie miałam na to ochoty.
Potem chciał jeszcze być miły i zapytał ile osób w dziale mi brakuje, a ja na to:
- mówiłam ci już w listopadzie zeszłego roku, sytuacja się nie zmieniła tylko pogorszyła, bo odchodzi bardzo dobra pracownica, powiedziałeś że nie ma mowy być kogoś przyjął więc chyba nie ma sensu bym się powtarzała, moje stanowisko znasz.
No i znowu się podkurzył, ale już nie ciągnął tematu bo widział, że nie mamy o czym rozmawiać.
Wieczór miałam spieprzony, bo jego pomysły są żałosne i uwłaczające, ale co zrobić jak się ma szefa psychola.
Dzisiaj wysłałam "radosną" nowinę wszystkim osobom w dziale. reakcja była do przewidzenia, ale wspólnie nie ustaliliśmy że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i uznaliśmy że jak chce sprawozdania.... to będzie je miał :)
Rozpisaliśmy plan dnia w podziałach co pół godziny i uzupełnialiśmy to sprawozdanie baaardzo szczegółowo.
O godzinie 16-tej wysłaliśmy sprawozdania. Szef przeczytał pierwsze i od razu wpadł do naszego pokoju z agresorem na twarzy, że właśnie przeczytał sprawozdanie od jednej z nas i ze złością dodał, że to bardzo "interesująca" lektura. Widziałam że aż się gotował w sobie, spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy i miło dodałam:
-No tak, chyba już wszystkie wysłałyśmy :)
Prawie zabił mnie wzrokiem, bo oczywiście chodziło mu o tą szczegółowość typu parzenie herbaty, przerwa śniadaniowa, odebranie @, wysłanie @, itp.
Wściekły wyszedł bez słowa.
Jestem pewna, że to nie koniec i jutro swoje usłyszę, ale przyznam, że dla tej chwili warto było ;)

wtorek, 3 maja 2011

Weekend majowy

Weekend majowy spędziliśmy w górach w pięknej miejscowości uzdrowiskowej na dolnym śląsku. Było wspaniale, choć początkowo mieliśmy wątpliwości czy wyjeżdżać ze względu na prognozy pogodowe. Ostatecznie zdecydowaliśmy że jedziemy, bo szkoda zmarnować tych kilku dni na siedzenie w domu.
W ekspresowym tempie powrzucaliśmy do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy i już po chwili byliśmy w drodze.
Pakowanie się w biegu nie było zbyt mądre bo oczywiście zapomnieliśmy zabrać jakieś ciepłe rzeczy. Efekt był taki, że miałam jedna bluzę z długim rękawem i kilka bluzek bez rękawów. Chyba nie muszę pisać że troszkę wymarzłam ;) A ponieważ pakowałam również M. jemu również nie wzięłam ciepłych rzeczy. Przynajmniej marzliśmy oboje ;)
Jechaliśmy w ciemno, bez sprecyzowanego celu podróży. No i w końcu dotarliśmy, choć w zasadzie to ja wybrałam cel. Było wspaniale, choć troszkę mniej swobodnie poczułam się gdy M. powiedział że był w tej miejscowości ze swoja eks małżonką. Najgorsze jak się dowiedziałam że w zasadzie wybrałam miejsce noclegowe na przeciwko tego w którym kiedyś byli razem... Na całe szczęście powiedział mi o tym jak już wracaliśmy, bo miałabym cały wyjazd zepsuty.
Najgorzej było z powrotem bo nie mogliśmy się wydostać. Drogi były zaśnieżone i pełne powalonych drzew. Staliśmy w dwóch korkach, ostatecznie zdecydowaliśmy wrócić i pojechać przez Czech. Zajechaliśmy szczęśliwie, choć w dużym stresie.
Jutro wracamy do pracy... Trochę szkoda że tak szybko minął czas relaksu :(

Kwiecień 2011

26 kwietnia 2011
Święta minęły szybko, były pełne spokoju i radości. Takie typowe rodzinne święta.
W sobotę święcenie pokarmów, w niedzielę świąteczne śniadanko we dwoje. Potem obiad u moich rodziców. Po obiedzie M. pojechał po syna i przywiózł go na ogródek. Popołudnie spędziliśmy w piątkę i było całkiem wesoło. Nawet się nie spodziewałam, że będzie tak rodzinnie, ale było.
Byliśmy jak normalna rodzina. Moja mama patrzyła z podziwem jak młody nie odstępował mnie na krok i ciągle się we mnie wtulał. Dziwne to. Ja mam z nim problem, a on ze mną żadnego. Bardzo się staram żeby go nie skrzywdzić i jak widać to przynosi efekty.
Oboje z M. odetchnęliśmy przez święta. Miło było.
6 groszy

19 kwietnia 2011
M. w delegacji. Ja leżę na kanapie z notebookiem na udach, muzyką typu chillout i lampką wina na stoliku.
Gdzie mogę się udać w chwilach samotności? Tylko tutaj...
Rozmyślam o swoim życiu. Podsumowuję, analizuję. Jestem już po rozwodzie, ja i małż to przeszłość. Przede mną nowy etap życia. Jaki? Tego nie wiem. Może nowy etap z M., a może wkrótce w pojedynkę. Nie wiem i już nie planuję. Teraz liczy się tu i teraz. A teraz jestem tu, w swoim domu, sama, na kanapie, piszę, sączę wino i słucham relaksującej muzyki. Wiem że jeśli się obudzę, pojadę do pracy, reszta to zagadka.
Wisze gdzieś w czasoprzestworzach. Nie mam swojego miejsca. Celu w życiu też nie mam. 
Wiem że wkrótce stanę na nogi. Tylko jeszcze nie teraz. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas i miejsce. Dla mnie jeszcze nie nadszedł. Nie jestem gotowa na nic, zbyt wcześnie by podejmować kolejne decyzje. Wolę dyndać sobie w nicości i czekać na odpowiedni moment. 
Zdaję sobie sprawę że trzeba coś zmienić, może nawet wszystko. 
Chyba nie mam wiele do stracenia. Zaczynam niemal wszystko od nowa, ale to mnie nie przeraża. Jestem tylko trochę przygnębiona, bo wraz z orzeczeniem sądu raz na zawsze pożegnałam się z dawnym życiem.
Małż stał się przeszłością. To dobry człowiek, którego ja nie potrafiłam docenić i kochać. Mam nadzieję że trafił na właściwą kobietę, która będzie dla niego lepsza niż ja. 
W sądzie wydawał mi się taki zaniedbany, zagoniony, przemęczony. Było mi go nawet trochę żal. Muszę się jednak pogodzić że to etap zamknięty. Czas się usunąć z jego życia i pozwolić mu ułożyć sobie życie na nowo, zwłaszcza że jego obecna partnerka nie życzy sobie mojej obecności w jego życiu.
Zamykam więc tamten etap, tamto życie i otwieram nowe. Tak jakoś wyszło że to samotny wieczór. Może to nawet dobrze... 
Szumi mi w głowie. Niewiele wypiłam, ale chyba też niewiele zjadłam i czuję się lekko pijana.

9 groszy

18 kwietnia 2011
godz. 15:52
Dotarłam do domu. To było trudne. Bałam się, że wybuchnę płaczem, albo się rozkleję.
Małż miał dotrzeć pół godziny wcześniej, by jeszcze pogadać przed rozprawą, ale jak to zwykle w życiu bywa, coś mu się pokomplikowało i przyjechał później. Wprawdzie było jeszcze kilka minut do rozprawy, ale jakoś oboje dziwnie się czuliśmy i nie było wiadomo co właściwie powiedzieć. Małż zaczął mówić to co już wcześniej napisał w smsie, że czuje że coś traci, że łączyło nas coś wyjątkowego. Ja też się tak czułam. W moim sercu był ogromny żal i smutek, że się nam nie udało, że to już koniec. Starałam się jednak nie pokazać po sobie słabości i skupić się na tym, że przecież oboje tego chcieliśmy. 
Wahałam się. Wystarczyło tylko powiedzieć że też mam wątpliwości i może jeszcze powinniśmy poczekać. Nie powiedziałam. Byłam twarda. Podczas przesłuchania mówiłam krótko i na temat, bez wyciągania brudów.
Gdyby naprawdę chciał, walczyłby o mnie. Poddał się, a ja nie mam już siła walczyć o coś co się wypaliło. Być może w głębi serca zawsze będzie mnie kochał, niestety nie potrafił mnie zatrzymać.
Rozstaliśmy się w pokoju i z sentymentem. Chwile pogadaliśmy, a potem każde z nas poszło w swoją stronę. Małż wrócił do pracy, a jak przez godzinę błąkałam się po ulicach miasta. Trochę wspominałam, a trochę próbowałam sobie uzmysłowić, że to już koniec. Ta szczenięca miłość która nas połączyła nie przetrwała próby czasu...
Zaczynam nowe życie. Jestem wolna, bo choć mieszkam z M. nie wiem czy uda nam się utrzymać związek. Oboje jesteśmy wolni, czas pokaże co przyniesie nam życie. Już nie skupiam się na M. Teraz więcej myślę o sobie. Odeszłam od małża, bo chciałam odnaleźć swoje szczęście z innym mężczyznom. Jeśli M. mi go nie da, odejdę. Wiem też że dużo pracy również po mojej stronie, by związek z M. miał szansę, więc będę się starała jednak nie za wszelką cenę.
2 grosze
9:23
Jestem już ubrana i czekam co się wkrótce wydarzy. Małż się nie odzywał, wiec ja napisałam do niego:
Ja - I co przygotowany psychicznie?
Małż - Powiem szczerze że chyba tak ale na pewno nie będzie to takie proste mimo że nie mieszkamy ze sobą już tyle czasu to i tak nadal czuję ze coś nas łączy-(ło) dziwne uczucie :(  

Zabrzmiało to dwuznacznie. Ale ja tez dziwnie się czuję. W sumie w pewnym sensie oboje coś tracimy.
Postanowiliśmy że spotkamy się pół godziny przed rozprawą. Ja zupełnie nie wiem co mówić w sadzie i chyba jednak należało by uzgodnić czy mówimy o tym ze mamy nowych partnerów.
Jak się czuję, dziwnie. Coś wisi w powietrzu, wiadomo że coś się dzisiaj wydarzy, tylko nie jestem w stanie uświadomić sobie co... To naprawdę dzisiaj stanę przed sądem? Nie mogę w to uwierzyć.
2 grosze

16 kwietnia 2011
Nie mam sprecyzowanych planów na przyszłość. Chciałabym wreszcie coś zrobić ze swoim życiem, a nie bardzo wiem co... Pogubiłam się, nie wiem dokąd zmierzam. Za kilka dni rozprawa. Przypuszczam, że skończy się na jednej. Hmmm... jedna rozprawa, 15 min i osiągnę status rozwódki.
Prawnie będę niczyja, kobieta po przejściach. 
Z M. jakoś ostatnio się wszystko zaczęło układać. Nie wiem kto odpuścił, ja czy on. Nie ma tylu spięć. Po prostu żyjemy sobie spokojnie. Ja skupiam się bardziej na sobie. Mniej daje z siebie i to mi pomaga. M. widzi się z dzieckiem niemal co drugi dzień, a ja już nie psioczę, że nie ma nas... 
Dzisiaj też miał być dzień dla nas, ale nie jest, ponieważ eks żona nie ma co zrobić z dzieckiem M. zaoferował swoją pomoc i się nim zajmie. 
Zapytał wczoraj czy się zgadzam by się nim dzisiaj zajął. Powiedziałam ok. Był w szoku. Myślał że będę marudzić, a ja po prostu się zgodziłam. Dlaczego?
Dlatego że szkoda mi czasu i energii na kłótnie. To jego dziecko, jak mus to mus... Daje się wykorzystywać, nie widzi tego, ja tak, ale nie zamierzam się wtrącać, bo kiedyś mógłby mnie obarczać winą za kiepskie stosunki z dzieckiem. Odcinam się od tego. Po prostu akceptuję obecny stan. 
Już nie płacze po kontach, że nie ma nas. Po prostu korzystam z życia, tylko że nie zawsze z M. Gdy on zajmuje się dzieckiem, ja wpadam do koleżanki na kawę, albo wybieramy się na zakupy, jadę odwiedzić rodziców, wpadam na ogródek, idę z pieskiem na spacer. Skupiam się na sobie, a M. przygląda się temu z zazdrością.
Bynajmniej nie jest to próba zrobienia mu na złość. Po prostu jest mi to potrzebne. Już nie chodzę taka przygnębiona. Spędzanie czasu w trójkę nie jest wcale takie złe, pod warunkiem że nie za często. Świetnie się dogadujemy z Młodym i gdy mam tak zorganizowany dzień, że mam też czas dla siebie i swoje przyjemności, jego towarzystwo mnie nie męczy.
7 groszy

13 kwietnia 2011
Ten dzień będę pamiętała jeszcze długo... 
Generalnie noc miałam ciężką, śniła mi się praca i jakieś z nią związane koszmary. Jak przez mgłę pamiętam, że w pewnym momencie zadrapałam sobie twarz. Nie wiem dokładnie jak to się stało, generalnie wszystko jest mgliste. Dopiero jak stanęłam przed lustrem i zobaczyłam zadrapanie pod okiem przypomniało mi się zdarzenie z nocy.
Byłam na siebie zła, ale ostatecznie stwierdziłam, że jakoś to podkładem zatuszuję. Zabrałam się więc do robienia makijażu. Zbliżałam się już do końca, zadrapanie nie wyglądało już tak źle. Wzięłam do rąk zalotkę, by podkręcić rzęsy, ułamek sekundy, czas pras, zalotka wyślizgnęła się z ręki i ku mojemu zdziwieniu wyrwała mi rzęsy. Przez chwilę stałam oniemiała i przyglądałam się kępie rzęs, którą trzymałam teraz w ręce... Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało, spojrzałam w lustro, a tam prześwit na około centymetr. W zasadzie tylko w kącikach oka zostało kilka rzęs. Wpadłam w histerię wielką, ale lament w niczym nie pomógł.
To ewidentnie nie jest mój najlepszy dzień, a wygląda na to, że tak będzie jeszcze przez co najmniej 4 tygodnie, do póki rzęsy nie odrosną...
Jestem zrozpaczona. Póki co zatuszowałam oko czarną kredką by jakoś w pracy wyglądać. Jednak kontaktu wzrokowego unikam, bo nie da się ukryć, że na jednym oku niemal nie mam rzęs... :((
Zalotki już nigdy w życiu nie użyję, tego jednego mogę być pewna. A czytających i śmiejących się z mojego nieszczęścia, przestrzegam, bo nigdy nie wiadomo kiedy tobie przydarzy się coś podobnego.

PS Doszłam już trochę do siebie po tym tragicznym poranku. Teraz sama się z siebie śmieję i uwierzyć nie mogę, jak to się właściwie stało i dlaczego właśnie mi... 
Jeszcze "tylko" miesiąc i może odrosną choć w części. Jakoś muszę to przetrwać wyjścia nie mam.
10 groszy

07 kwietnia 2011
Czasem miewam dość. Nie wytrzymuję już krzyków, złośliwości, obrażania i szukania spisków. Czasem chciałabym przyjść do pracy i po prostu zająć się pracą. 
Mój prezes to choleryk i furiat. Wpada w szał z byle powodu. Jedno słowo/zdanie które się mu nie spodoba jest w stanie doprowadzić go do szału. Wtedy przestaje być sobą. Wariuje, krzyczy trzaska drzwiami, obraża wszystkich w koło...
Na moje nieszczęście, kontakt z nim mam częsty i w związku z tym często jestem obrażana. Pieniądze jakie zarabiam w tej firmie nie są warte tego co muszę wysłuchiwać. Jestem dobrym pracownikiem, takim któremu nie straszne siedzenie po godzinach i nie wpada w panikę w stresujących chwilach. Radze sobie jak mogę. Kieruję komórką pracowników i myślę że jestem dobrym kierownikiem. Jestem człowiekiem. Czasem miewam gorsze dni, ale nie dlatego że taki mam kaprys, lub przynoszę problemy z domu do pracy. Po prostu bywają chwile, że nie wytrzymuję już wariacji P. (czytaj: prezesa). Mam dość tłumaczeń, że dajemy z siebie maksimum, że nie knujemy za jego plecami i nie wciskamy mu ściemy. Kiedy P. ma gorszy dzień może się na przykład okazać, że nawet rzetelne wykonywanie pracy jest próbą kopania pod nim dołków, próbą zamydlenia mu oczu... i całe mnóstwo innych niestworzonych rzeczy.
Chciałabym po prostu przyjść do pracy i zająć się pracą. Wiedzieć, że jestem w stanie wykonać to co jest mi co chwilę zlecane i że zostanę czasem doceniona. Mam dość zarzynania się i prób wykazania, że jestem rzetelna, a mój dział pracuje na najwyższych obrotach.
Fakty są inne. Zamiast pochwały wciąż słyszę jakieś oszczerstwa i pretensje. Mam dość bycia podejrzaną o to, że coś knujemy za jego plecami i próbujemy wciskać mu jakieś kity. Nie rozumiem dlaczego tak nas traktuje, zamiast docenić to, że ma w swojej firmie grupę solidnych fachowców, którzy pomimo zbyt dużego ogromu prac robią wszystko by firma miała dobrą renomę.
Na ogół spływają po mnie te wszystkie jego awantury i poniżanie mnie przed całą firmą. Wiem, że jestem dobra i doceniana przez resztę zespołu. Wiem też że mój P. to tyran, który każdego dnia musi kogoś poniżyć, wtedy czuje się kimś wyjątkowym. Chyba wydaje mu się wtedy że ma władzę... Tak naprawdę, nie jest szanowany właśnie przez to swoje zachowanie. Trudno liczyć się z kimś, kto nie liczy się z nami...
12 groszy

02 kwietnia 2011
Natchniona postem Suelen, sama zaczęłam się zastanawiać nad własnym życiem. Dokąd zmierzam i co mnie czeka. Lata mijają. Starzeję się. W życiu się nie układa, a przynajmniej nie tak jak bym chciała.
Dni mijają. Już niedługo będę rozwódką... Rozprawa już w tym miesiącu. Rok temu myślałam, że to M. będzie moją przyszłością, a dzisiaj już sama nie wiem. Niby jesteśmy razem, dzielimy łóżko, uprawiamy seks, ale coś jakby wisiało w powietrzu. Mało rozmawiamy, ewentualnie wymieniamy się smsami, bo tak jest prościej. 
Najgorsze jest to zawieszenie, próżnia która nas otacza...
Kiedyś myślałam, że będę miała szczęśliwą rodzinę: mąż, dziecko, pies...
Dzisiaj wydaje się, że nigdy tego mieć nie będę.
Zastanawiam się też co by było, gdybym jednak była szczęśliwa z M., a w trakcie starań o nasze dziecko okazało by się, że jest już za późno... Myślę że to również zrujnowało by nasz związek. Nigdy nie pokocham jego dziecka tak jak swojego i pewnie byłabym zazdrosna o tę silną więź która ich łączy.
Dzisiaj znowu dopadły mnie jakieś czarne myśli i mimo iż gdzieś w głębi duszy mam nadzieję że jeszcze odnajdę swoje szczęście, dzisiaj wszystko wydaje się czarne.
Poza tym zdrowotnie niewydalam. Nikt nie wie co mi jest... Badania wskazują, że wszystko w porządku, a codzienność temu przeczy. Zawroty głowy nie ustąpiły, więc jaką mam pewność że znowu nie stracę przytomności, gdzieś w najmniej oczekiwanym momencie. Do tego dzisiaj ledwo wstałam z łóżka. Nie mam sił podnieść kubka od kawy, tak bardzo mnie wszystko boli. Nie wiem co się ze mną dzieje. Wydawało mi się że dbam o siebie, odżywiam się w miarę zdrowo, choć przytyć jakoś nie mogę.
Gdy patrze w lustro widzę zmęczona twarz z podkrążonymi oczami. 
Pierwszego dnia w pracy po długim L-4 usłyszałam tylko, o matko ależ ty schudłaś, masz taką zapadnięta buzię... Musze źle wyglądać :(
Mam nadzieję że to nie jakaś podstępna choroba, tylko zwykłe przemęczenie i stres. ten rok był dla mnie trudny, szczególnie pod względem emocjonalnym.
13 groszy

01 kwietnia 2011
Czas ucieka, a ja nadal tkwię w próżni. Nie podjęłam żadnej decyzji, a z M. raz jest lepiej raz gorzej. On czasem się stara, jednak na ogól go odpycham. Chyba zbyt wielką chowam urazę. Nie wiem czy da się to jeszcze posklejać.
Zastanawiam się jak to będzie, kiedy zostanę sama. Pusty dom, puste łóżko, puste życie?
Czasem tak sobie myślę, że moje życie może już jest puste, tylko jeszcze tego nie dostrzegam. Zamiast wielkiej miłości i oddania, jest poczucie porażki, bark zaufania i żal, że tak się to wszystko potoczyło.
Mogłam być częścią jego życia, a chyba tylko w nim zaistniałam. W pogoni za szczęściem utraciłam siebie.
Teraz ciągle skłóceni, oddaleni od siebie o wiele tysięcy mil. Myślę, że to już tylko kwestia czasu. Sama powoli doprowadzam do tego i już chyba inaczej nie potrafię. Nie chcę być namiastką w życiu swojego mężczyzny, już wolę być sama i spać w zimnym łóżku zupełnie sama.
M. przeglądał oferty mieszkań to świadczy o tym że sprawy posuwają się na przód i jak tylko znajdzie coś dogodnego wyprowadzi się. Nie pomogę mu, nie będę go przekonywać, że jeszcze może być dobrze. Jest wręcz przeciwnie. Powiedziałam mu że już za późno na naprawianie tego co było i za późno na to bym mogła w jego życiu zaistnieć na dłużej.
Oboje czujemy, że koniec jest bliski.
Gdy znajomi, czy rodzice pytają mnie jak nam się układa zawsze powtarzam, że dobrze. Nie chcę w to nikogo mieszać. To moje życie, moje problemy i sama muszę się z nimi uporać.
Poczucie porażki jest przykre, ale tyle już przeszłam, że i z tym sobie poradzę (mam nadzieję).
2 grosze

Marzec 2011

30 marca 2011
Stop dla Facebook'a. 
Pozwólcie nam zdecydować czy chcemy korzystać z Facebook'a.
Nie odbierajcie nam prawa do podejmowania decyzji.  
Nie próbujcie nas ubezwłasnowolnić.  
Mamy prawo mieć własne zdanie i mamy prawo nie chcieć się nim dzielić na Facebook'u.

* * * *
Z inicjatywy Klamki bez drzwi zwracam się do wszystkich blogowiczów.  
Jeżeli Ciebie również deneruje Facebook powiązany z Twoim blogiem pomóż nam się go pozbyć.
Chcemy mieć możliwość wyłączenia odnośnika do Facebook'a z naszych blogów. Jeśli chcesz przyłączyć się do akcji umieść poniższy protest na swoim blogu.
Poza tym sugeruję by "zapychać" skrzynkę redakcji Onetu i wysyłać codziennie taki protest z naszych skrzynek pocztowych na adres 
blog@portal.onet.pl lub rejestracja@onet.pl
Jeśli możesz zwróć się do wszystkich blogowiczów z Twojego otoczenia, tylko w grupie siła.
"Stop dla Facebook'a.
Pozwólcie nam zdecydować czy chcemy korzystać z Facebook'a.
Nie odbierajcie nam prawa do podejmowania decyzji.  
Nie próbujcie nas ubezwłasnowolnić.  
Mamy prawo mieć własne zdanie i mamy prawo nie chcieć się nim dzielić na Facebook'u."
Zapraszam do protestu :)
9 groszy

28 marca 2011
Jest mi jakoś ciężko na sercu i duszy. Postanowiłam wyrzucić z siebie te uczucia tu na blogu. Napisałam krótki list do M., którego za pewne nigdy nie dostanie... Ciężko dusić to w sobie, a jeszcze trudniej wypowiedzieć na głos. Właśnie dlatego piszę. Bo muszę, bo jestem uzależniona, bo tylko tak potrafię żyć. Pisanie jest jak oddychanie...

* * * *

Cierpię. Targają mną sprzeczne uczucia. Mam do Ciebie żal, choć nie chciałam się do tego przyznać.
Tak, to Ciebie o wszystko obwiniam. Moje zachowanie było tylko konsekwencją Twoich decyzji.
Pytasz czy się zmienię. Czy przestane Cię tak traktować... Nie wiem.
Chciałam tylko byś mnie kochał, byś pamiętał o tym, że teraz ja jestem twoją kobietą i to ze mną chcesz budować swoją przyszłość. Zapomniałeś o tym, o tym że miłość trzeba pielęgnować, bo każdy płomień kiedyś zgaśnie. Skupiłeś się na zamykaniu spraw, twierdząc że to dla nas. Tak naprawdę posprzątałeś swoje życie ale wyrzuciłeś też z niego mnie.
Kim byłam dla Ciebie od samego początku?
Ty byłeś całym moim światem. Dusiłam się bez Ciebie. Odrzuciłeś mnie i moje uczucia. Walczyłeś o dobre relacje z żoną i dzieckiem.
Próbowałam to zrozumieć, ale nie potrafię. 
Zostawiłeś mnie samą sobie. To był dla mnie trudny rok. Tak trudno było pojąć dlaczego bardziej dbasz o nią niż o mnie. Moje życie również się zmieniło. Zostawiłam bezpieczne gniazdko i nagle musiałam sama nauczyć się pływać... Nawet przez chwilę nie zastanowiłeś się jak mi pomóc przez to przejść, bo skupiłeś się na nich.
Mówiłeś, że kochasz, ale nie sprawiałeś bym czuła się kochana.
Dziś masz żal do mnie, że do tego wracam. Przykro mi nie potrafię zapomnieć tego jak bardzo mnie skrzywdziłeś.
Potrzebowałam stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, a zostałam sama.
Uznałeś, że jestem silna, bo za taką się uważam. Tak, myślę że jestem bardzo silna skoro znosiłam to tak długo i nie zwariowałam.
Stwierdziłeś, że bardzo dobrze znasz swoją żonę i wiesz, że będzie potrzebowała Twojego wsparcia, więc skupiłeś się na niej.
Tym samym udowodniłeś, że zupełnie mnie nie znasz...
Żyjemy na "walizkach" czując, że to wszystko jest tylko tymczasowe. Próbujemy sobie wmówić, że to się da jeszcze poukładać, że przecież można to odbudować.
Chciałam mieć szczęśliwą rodzinę. To było moje marzenie i byłam pewna, że to Ty nią będziesz. Dzisiaj nie wiem już nic. Poza tym, że utraciłam gdzieś siebie.
Już nie czuję, że budujemy wspólną przyszłość. Staliśmy się odrębnymi jednostkami, które wzajemnie tolerują swoją indywidualność. Trudno to nazwać związkiem, a przecież tak bardzo chcieliśmy go stworzyć.
Mogłam stać się częścią Twojego życia, być kimś istotnym w życiu Twoim i Twojego syna. 
To chyba jednak nie jest możliwe, bo od tak dawna pielęgnowałeś we mnie poczucie bycia gorszą, mniej znaczącą, w obliczu potrzeb żony i syna, że wyrosła we mnie jakaś dziwna niechęć do nich obojga. Nie wiem czy jestem w stanie zaakceptować to, że w moim życiu pojawiło się dziecko z którym tak bardzo się liczysz i które miało by z nami spędzać czas. 
Na pewno nie jestem w stanie pogodzić się z tym, że w Twoim życiu jest inna kobieta, która znaczy dla Ciebie więcej niż ja. Bo to własnie dla niej poświęciłeś naszą miłość i mam nadzieję że zdajesz sobie z tego sprawę...
Myślę, że jedno Ci się udało. Zadowolić żonę i syna. Szkoda, że przy okazji zapomniałeś dla kogo to wszystko robiłeś...
27 groszy

26 marca 2011
Jestem.
Nowa ja. BlackRosa.
Póki co zmieniłam tylko adres, choć pieczołowicie rozglądam się za innym portalem.
To nie może być decyzja chwili, a że bez pisania żyć nie mogę, przyjęłam to rozwiązanie, przynajmniej na jakiś czas. Mam nadzieję, że przynajmniej część złośliwców tu nie trafi, choćby kilku... zawsze coś...
Od wczoraj zastanawiałam się nad "nową mną". To już kolejna taka zmiana, "ucieczka". Zawsze jest ciężko bo jednak przywiązuję się do swojego nicka, bo jego wybór nigdy nie jest łatwy.

M. spędza dzień z synem, ja siedzę w łóżku z kubkiem gorącej kawy i buszuję w necie.
Czasem lubię to moje nic nierobienie. Nie można wiecznie pędzić przez życie. Czasem trzeba zwolnić, zrobić sobie taki dzień dla siebie. Ten dzień jest mój, do późnych godzin wieczornych. Nawet nie jest mi smutno, że znowu zostałam sama. M. chciał byśmy spędzili ten dzień w trójkę. Powiedziałam krótko, że to jego obowiązek/przyjemność, nie mój i nie chcę w tym uczestniczyć. Pewnie zabolało, ale tak czuję. Chcę spokoju, a nie hałasów, krzyków i zamieszania. To jego życie nie moje. Mam wybór i nie muszę się do niczego zmuszać. Mam prawo nie chcieć spędzać tego czasu wspólnie. Dziecko potrzebuje ojca, nie mnie. Niech się sobą nasycą, niech skupią się na sobie.
Nie jestem rodzicem. Nie wiem co to miłość rodzicielska. Ja nie tęsknię za tym dzieckiem, nie kocham i mogę bez niego żyć. M. nie może to część jego. Rozumiem. Ale wiem też, że nie mogę zatracić siebie. Nie chcę się poświęcać. Chcę czuć się wolna, mieć prawo wyboru i decydowania o sobie.
Myślę że wyrosło we mnie jakieś dziwne uczucie, że coś straciłam. Choć sama nie jestem matką to że M. ma dziecko bardzo nas ogranicza. Brak spontaniczności mnie dobija. Musze to jakoś rozgraniczyć. Musze się nauczyć asertywności i przede wszystkim muszę sobie zdać sprawę że nigdy nie będziemy tylko my.
Nie mogę nikogo za to obwiniać, tylko po prostu wziąć się w garść i zacząć żyć. Tak jak ja chcę. Przecież M. też może się dostosować, tak jak ja musiałam. To nie może być kwestia wyrzeczeń tylko kompromisów. Może to pomoże...
Pech mnie nie opuszcza. Wszystko się wali. Człowiek wiele jest w stanie udźwignąć, wiem. Jednak zaczynam opadać z sił.
Poprzedni rok był ciężki. Miałam nadzieję, że ten będzie lepszy, że w końcu stanę na nogi.
Niestety nie mogę. Ilekroć wychodzę z jednego gówna, od razu pakuję się w następne. 
Utrata przytomności i komplikacje zdrowotne z tym związane. Ponad miesiąc na chorobowym, kilka dni w szpitalu. Stresy związane z rozwodem. Kradzież tablic rejestracyjnych M., potem ktoś uszkodził mi wlew paliwa, koszty naprawy kosmiczne. Teraz kolejna rzecz wymaga koniecznej naprawy, bez której poruszać się nie będę mogła. Znowu naprawa będzie kosztowała duże pieniądze. Do tego przeprowadzka, remont, urządzanie pokoju. No po prostu wszystko co sobie odłożyłam wydałam na rzeczy z których nie mam kompletnie nic. Same straty i jeszcze czekają mnie spore wydatki związane z doprowadzeniem mnie do ładu. Jestem wściekła i załamana. To miał być dobry rok. Tak bardzo chciałam w to wierzyć.
Za dużo tego wszystkiego. To mnie przytłacza. Powtarzam sobie, że dam rade, że przetrwam, że po każdej nocy wstaje dzień, że ta zła passa musi mieć swój koniec...
6 groszy

25 marca 2011
Blog to moje miejsce skarg, żalów, dzielenia się tym co dobre i złe w moim życiu. W sytuacji jestem trudnej i choć bardzo się staram trudno mi to wszystko pogodzić. Kocham M. choć jest to miłość trudna.
Rozumiem że ma dziecko, choć powiedzenie z waszych komentarzy "wiedziały gały co brały" nic nie wniosło. Widziały, ale nie zdawały sobie sprawy z tego jakie uczucia mnie zdominują.
Piszecie że jestem egoistką - nie, nie jestem, ale bywam nią jak każdy z nas. Czasem po prostu chce liczyć się ja.
Przeszkadza wam, że pisze, że jego dziecko to dla mnie obcy człowiek. Tak jest, nie da się ukryć, jest dla mnie zupełnie obcy i to że kocham jego ojca, nie sprawia, że automatycznie muszę kochać też to dziecko. Akceptacji jego syna muszę się nauczyć.
Było mnóstwo komentarzy w których oburzaliście się, że napisałam że jego eks ma kochasia. Powtórzę to jeszcze raz - MA KOCHASIA! A sama też jest kochanką. Spotyka się z mężczyzną, który ma żonę i dziecko. Kropka.
Tak, ja też jestem kochanicą, kochanką czy jak tam chcecie. No życie!
No i na koniec. Ponieważ stałam się chyba "ulubienicą" Onetu, bo to już 3/4(?) "wyróżnienie" w tym miesiącu, postanowiłam się wyprowadzić. Jeszcze nie wiem gdzie, co i jak, ale tu zrobiło się zbyt tłoczno i zbyt agresywnie.
Moje życie jest wystarczająco skomplikowane i nie potrzebuję dodatkowych nieprzyjemności. Z pisania nie zamierzam zrezygnować i nie może to polegać na próbie zadowolenia wszystkich czytających. To mój blog, moje życie i nie pozwolę sobie odebrać swobody wypowiedzi.
Szkoda, bo trafiło tu również sporo normalnych ludzi, niestety pora się przenieść.
Pozdrawiam
9 groszy

21 marca 2011
Nowe życie wzbudza kontrowersje. Rozwodzisz się i decydujesz się na życie z kimś kto też przez to przeszedł. Oboje zaczynacie z dużym bagażem doświadczeń, szczególnie wtedy gdy w poprzednich związkach były dzieci.
Każdy broni swoich praw, swojego szczęścia i chce mieć wyłączne prawo do decydowaniu o tym co wiąże się z dzieckiem. Punkt widzenia zależy od tego, czy jest się matką, czy nie... Jako matka pewnie chciałabym mieć prawo do podejmowania wszelkich decyzji, bez konieczności brania pod uwagę zdania tej drugiej kobiety mojego byłego męża. Jednak jako ta druga kobieta chcę być brana pod uwagę. Owszem zdecydowałam się na życie z mężczyzną z tzw. "bagażem", ale czy to znaczy, że biernie muszę się godzić z każdą decyzją podjęta przez M. i jego eks?
Głównie stoję z boku nie wtrącam się, to ich dziecko i przecież nic mi do tego, czy zje obiad, czy będzie się przez cały dzień opychał słodyczami. Tak samo jak nic mi do tego, czy się uczy, odrabia lekcje, czy też przez cały dzień ogląda TV... Nie moje dziecko, nie mój problem, nie ja jestem od jego wychowywania.
Tylko czy aby na pewno...? To pytanie do was drogie mamy. Czy taka druga kobieta waszego eks powinna się wtrącać? Czy powinna interweniować, i wychowywać? Czy jednak powinna stać z boku i spokojnie się przyglądać, powtarzając sobie to nie moje dziecko, nie moja sprawa. Jestem pewna, że w wielu przypadkach (gdyby to oczywiście było moje dziecko) na pewno bym była ostra i nie pozwalałabym na jakieś jego wybryki. Nie ma mowy by po 22-iej moje dziecko siedziało przed telewizorem. Nie ma mowy by zabierało się za zabawę zanim się pouczy i odrobi lekcje. Nie mam mowy by opychało się słodkościami przez cały dzień, jeśli nie zje pełnowartościowych posiłków. Tak bym postępowała gdyby to było moje dziecko, ale nie jest, czy wobec tego mam prawo decydować o tym jak ma wyglądać jego dzień wtedy gdy spędza go w moim domu?
Jak widzę zdania są podzielone i ja sama nie jestem pewna jak powinnam się zachowywać. 
Jestem partnerką M. i chcę się czuć w swoim domu dobrze. Nie chcę kłótni, kaprysów i awantur, nie potrzebne mi to. Jego dziecko jest u nas gościem (tak ja to odbieram) i nie chcę by całkowicie zdominowało nasze życie. To dziecko nie może nami rządzić i dyrygować naszym życiem. Powinno się dostosować do nowych warunków, a nasza w tym głowa by czuło się u nas dobrze. Ma swój kącik, ale i tak czas spędza głównie z nami. Widzę że traktuje to nasze nowe miejsce jak swój drugi dom, to też mnie cieszy. Pozostała tylko kwestia mojej psychiki, tzn. to ja muszę sobie poradzić z tym, że w mieszkaniu, w którym to ja byłam panią domu, teraz wszędzie jest pełno jego dziecka, które de facto jest dla mnie obcym człowiekiem. Muszę sobie poradzić z tym, że gdy jest u nasz jego syn, w domu panuje ogólny chaos i wieczny bałagan. Przyznam, że jest to dla mnie trudne, zważywszy na to że uwielbiam porządek, a przy dziecku trudno jest go utrzymać... Mimo to jestem cierpliwa, przystosowuję się do nowej sytuacji, nie pouczam, nie krzyczę, nie wymagam by panował ład. Cierpliwie tłumaczę sobie, że to jest dziecko i to, że nie zostało wychowane w taki sposób, by np. za sobą sprzątać, nie jest moją sprawą. 
Czasem gdy coś bardzo mnie drażni rozmawiam z M. Uważam że to on powinien być tą osobą, która w naszym domu stawia swojemu dziecku jakieś wymagania i zadania. To on jest ojcem, to on powinien żądać, wymagać, uczyć i karać, jeśli tego będzie wymagała sytuacja.
Póki co ja nie jestem gotowa by przyjąć jakąś większą rolę, po prostu jestem, raczej koleżanką, niż kimś kto go wychowuje.
Jakiś czas temu M. sugerował bym też zwracała uwagę jego synowi, bym była osobą z którą on się liczy i której on się słucha. Tłumaczył, że w ten sposób wypracuję sobie szacunek i respekt, w przeciwnym razie chłopak wejdzie mi na głowę. 
Do póki czas spędzamy razem M. pilnuje by taka sytuacja nie miała miejsca, prawdą jest jednak to, że gdybym została sama z jego synem mogło by być rożnie.
Myślę że najważniejsze to znaleźć złoty środek. Wiadomo że nie będę decydowała o rzeczach które mnie nie dotyczą. Jednak nie wyobrażam sobie sytuacji w której jego eks decyduje o tym jak mam żyć w swoim domu. Nie ma mowy, by decyzja o tym, że np. ich syn ma u nas zamieszkać (bez względu na okres) była by podejmowana bez brania mnie pod uwagę. Tak samo jak wspólnie z M. decydujemy o tym, że jego syn spędzi z nami weekend tak były by podjęte inne decyzje które mają wpływ na moje życie. Jego eks to przeszłość i nie wyobrażam sobie by decydowała o tym kiedy i gdzie mam jechać na wakacje, bo ja nie decyduję kiedy ona wyjeżdża sobie ze swoim kochasiem. Harmonogram spotkań ustalamy wspólnie i z odpowiednim wyprzedzenie, dzięki temu każdy może coś sobie zaplanować. Wiadomo, człowiek planuje, ale życie jest życiem i czasem coś się zmienia z różnych przyczyn...
Złoty środek i "system" który wszyscy musimy sobie wypracować, tylko w ten sposób możemy dążyć do jakiegoś ideału. Każdy popełnia błędy, my też... Najważniejsze to nie zapominać o sobie i swoich potrzebach. Ja przez chwilę zapomniałam, źle się to dla mnie skończyło. Dzisiaj wiem, że nie mogę pomijać swoich potrzeb, bo całkowicie siebie zatracę. Nie osiągnę szczęścia jeśli będę się poświęcać. W życiu nie o to chodzi. Jeśli ja będę szczęśliwa to uszczęśliwię też M. Depresja, wycieńczenie organizmu i inne dolegliwości, których się dorobiłam przez te cholerne poświęcanie do niczego dobrego nie doprowadziły. Koniec z tym, czas wziąć się za siebie.
285 groszy

19 marca 2011
Sprawy z M. uległy poprawie. Oczywiście do ideału kawał drogi (zarówno mojej, jak i jego), jednak przyznam że rozmowa dużo pomogła. Na początku byłam strasznie rozdrażniona i trudno się rozmawiało, tym bardziej, że nie przyjmowałam do swojej wiadomości żadnych jego tłumaczeń. Powiedzmy, że trochę się wyjaśniło, ale że jestem ostrożna sprawy przesądzać nie będę. Przede wszystkim nie interesują mnie słowa, ale tylko i wyłącznie czyny. Więc nie pozostało mi nic innego jak poczekać i zaobserwować co przyniesie przyszłość.
W domu czasem się dziwnie czuję. przychodzą takie dni gdy wspomnienie małża ciągnie się za mną jak cień. Podczas porządków znalazłam jego listy i kartki sprzed lat. Tak bardzo mnie kochał. Byłam całym jego światem... i co się z tym wszystkim stało? Gdzie nas to doprowadziło? Jak mogliśmy się tak od siebie oddalić? Jak w ciągu tych kilku lat, mogliśmy stać się dla siebie tak obcymi ludźmi? Dziwne, bo czasem mam wrażenie, że teraz gdy się rozstaliśmy więcej nas łączy i więcej mamy sobie do powiedzenia. W sumie to chyba dobrze, że własnie takie relacje mamy, choć wiem, że jego obecnej partnerce to nie odpowiada. Nie chcę psuć relacji między nimi i utrudniać małżowi, dlatego ja w zasadzie się nie odzywam, chyba że trzeba było coś załatwić. Odsunęłam się od niego, choć w sumie tego nie planowałam. Nie chowam do niego urazy, on do mnie też, po prostu zaczynamy nowy etap naszego życia, tym razem oddzielnie. Rozumiem jego obecną, to że czuje się zagrożona, niepewna i zazdrosna... Sama czuję podobnie, tyle że mój M ma już rozwód za sobą... Mimo to zazdrość zostaje... 
Małż czasem dzwoni, pyta co słychać, przekazuje jakieś ciekawe newsy, ale nigdy gdy ona jest przy nim. Korzysta z okazji gdy jest np. w pracy. Zastanawiam się czy M tez tak robi. Wiem że dzwonią do siebie, ale mają dziecko i rzeczą naturalną jest, że muszą się umawiać na spotkania z dzieckiem, jakieś wywiadówki czy inne rzeczy. Toleruję to choć łatwe to nie jest. Tym drugim nigdy nie będzie z górki, a wiatr w oczka ciągle wieje, ale taka już jest cena miłości do kogoś kto ma bagaż w postaci eks żony/męża i ich wspólnych dzieci...
3 grosze

14 marca 2011
~Czarny Szafir i ~kate dziękuję. Bo już myślałam, że wszyscy maja tak okrojone spojrzenie na świat... Nie jestem wyrodną, złą kobietą, bo jego dziecko mnie uwielbia. Już wielokrotnie o tym wspominałam, że gdybym była taka zła i podła to ten chłopak nie pytałby się ciągle, dlaczego to ja nie jestem jego mamą i nie pytałby też czy może do mnie mówić mamo! To chyba o czymś świadczy. Przytulam go, rozpieszczam, nie robię mu krzywdy. A co do zrujnowania życia byłej żony M... to też byłam daleka, bo ta kobieta już od dawna ma nowego partnera. Więc wszystkim oskarżającym mogę tylko powiedzieć, by na przyszłość zanim napiszą obraźliwy komentarz, spróbowali poznać historię osoby piszącej bloga. Onet ma to do siebie, że wybiera na swoją stronę najbardziej pikantne i kontrowersyjne posty, jednak często są one wyrwane z kontekstu.
Jestem zwykłą kobietą, która sporo w życiu przeszła i chce być po prostu szczęśliwa. To, że bywam zazdrosna... Cóż... przykro jest ciągle czekać i smucić się, że jest się na drugim, trzecim, czwartym planie... Jednak to, że tak czuję i postanowiłam to wyrzucić z siebie nie oznacza, że te uczucia komukolwiek okazuję... Po prostu czasem to boli, bo przecież każda z nas, chciałaby być dla swojego mężczyzny najważniejsza...
16 groszy

12 marca 2011
Całkowicie zignorowałam wszystkie te komentarze, które padały pod moim adresem. Podziwiam za lekkość wydawania opinii na temat kogoś kogo nawet się nie zna. Nie znacie mojej sytuacji, nic o niej nie wiecie, a słowa padają ostre. Może to wy się zastanówcie nad sobą. Bo te epitety i oskarżenia były nie na miejscu.
9 groszy

11 marca 2011
Nie wiem co się z nami dzieje. Tzn. mam wrażenie, że nas już nie ma. Mieszkamy razem, ale to chyba wszystko co nas łączy. Mijamy się, wymieniamy zwykłe uprzejmości, ale tak naprawdę jesteśmy jak dwie obce osoby. Tyle było w nas miłości... Czy coś z niej jeszcze zostało? Z każdym dniem chyba coraz mniej. M nie może znieść moich humorów i nie rozumiem dlaczego je mam, a ja tego, że zostawił mnie samej sobie, że ważniejsze było dla niego, by pomóc byłej żonie przejść przez to wszystko niż mi. To zrujnowało nasz związek i dlatego dzisiaj jesteśmy tu gdzie jesteśmy. Moja miłość do M była ogromna i przykro mi, że jego do mnie nie. Rozczarował mnie, zranił moje uczucia, wykorzystał moje zaangażowanie, a sam szedł po najniższej linii oporu. Gdyby był bardziej dla mnie niż dla niej, dzisiaj bylibyśmy szczęśliwi. 
Tak wiele przeszłam w ciągu ostatniego roku, a on tak niewiele mi pomagał... 
Dzisiaj czuję, że M powinien wrócić do żony, jak widać ona dla niego więcej znacz niż ja. Myślę że M podświadomie tego właśnie chce, tylko nie wie jak to wszystko cofnąć. O mnie nie musi się martwić nie potrzebuję partnera dla którego tak niewiele znaczę. Chcę być dla swojego mężczyzny, skarbem o który trzeba dbać i się troszczyć.
Piorę, sprzątam, gotuję, remontuję, dbam o dom, pracuję. Robię wszystko, jestem niczym jakiś robot. Zbyt wiele z siebie dawałam, za bardzo o niego dbałam, przez co on o mnie dbał niewiele i mógł się skupić na byłej.
Chyba nie jestem w stanie mu tego wybaczyć. Tak bardzo mnie tym skrzywdził.
Spoglądam wstecz...
Mieszkamy ze sobą od około roku i oczywiście było wiele cudownych chwil, jednak było też sporo cierpienia. Już od pierwszych dni, gdy zamieszkaliśmy razem, gdy jeździł do nich co drugi dzień, mnie zostawiając samą w domu. Pomoc finansowa jaką zaoferował byłej... Duże alimenty na dziecko, równie duża pomoc finansowa dla niej, do tego wszystkiego kupił jej samochód, by łatwej mogła się wszędzie poruszać, zostawił mieszkanie na najbliższe kilkanaście lat (a potem zdecydują co dalej, pewnie tak już zostanie). Do tego wszystkiego zabezpieczył ich też finansowo na najbliższe lata, przekazując sporą sumkę, być może na zakup mniejszego mieszkania. Przecież byli małżeństwem tylko 3 lata...
Kto zabezpieczy nasza przyszłość? Chciał mieć dziecko, ale myślę że nigdy go nie będzie, bo do tego potrzebna jest ogromna miłość i zaangażowanie. Poza tym nie stać mnie na to... Ja pokrywam 50% kosztów jakie wydajemy na życie. Dodatkowe wydatki, remont, meble, pokrywam sama. Gdyby doszło dziecko nie wydoliłabym finansowo.
Termin wakacji najpierw ustalił z byłą i poinformował mnie kiedy wyjeżdża na tydzień z dzieckiem i w związku z tym, kiedy urlop mam wziąć ja, by wyjechać z nim na kolejne 2 tygodnie.
Często zapominał o jakichś uroczystościach i zamiast te dni spędzać ze mną, niby przypadkowo planował widzenia z synem.
Podczas największych prac remontowych zostawił mnie, a sam pojechał do byłej, bo wspólnie organizowali rodzinne urodziny dla ich syna. Wiem, że to ich dziecko, ale ja też nie jestem niczyja. Chciałabym by ze mną również się liczył. Nie chcę zostać sama wtedy gdy jest do zrobienia najgorsza praca. Przecież urodziny można było zorganizować w inny dzień, a nie wtedy gdy nas najbardziej czas goni bo trzeba opuścić poprzednie mieszkanie.
Łóżko i remont były wykonane za moje pieniądze i nawet mu do głowy nie przyszło by porozmawiać ze mną że skoro to ma być nasze mieszkanie to chce uczestniczyć w wydatkach. Coś tam przebąkiwał, ale z inicjatywą żadną nie wyszedł, a gdyby mu zależało, przelałby jakąś część kwoty na moje konto. Spłukałam się niemal do zera, nawet musiałam pożyczyć pieniądze od rodziców bo na dentystę nie było by mnie już stać. Niestety koszty doprowadzenia ich do ładu mogą wynieść nawet kilka tysięcy. Wystarczył tylko ułamek sekundy, utrata przytomności, a konsekwencje straszne...
Myślę że M jest zadowolony, że w związku z tym że jak pokryłam koszty urządzania, może jeszcze bardziej wesprzeć byłą żonę, a ja, ja muszę wciąż radzić sobie sama.
Odkąd jestem z M schudłam około 6 kilogramów, to dużo jak na osobę która zawsze była szczupła. Mam depresję i jestem wycieńczona.
Czy to naprawdę wszystko co M był mi w stanie zaoferować?

444 groszy

10 marca 2011
Jednak dzień kobiet nie zakończył się tak jak pisałam w ostatnim poście...
M postanowił mnie zaskoczyć i przyjechał godzinę wcześniej niż zwykle. Wprawdzie było już późno, ale uznał że było by fajnie gdybyśmy sobie poszli na jakiś deserek. Chwilę się wahałam jednak stwierdziłam, że nie będę marudzić i spróbujemy gdzieś razem wyjść, pomimo ostatnich spięć.
Generalnie było bardzo sympatycznie. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy. Miło było tak razem wyjść. Szkoda że nie pomyślał o tym od razu, zanim zaplanował sobie widzenie z synem. To już kolejna taka sytuacja, przez co czuję się gorsza, mniej ważna... Nie chcę być tylko gosposią i sprzątaczką, chcę być kimś ważnym w życiu mojego mężczyzny, w przeciwnym razie to wszystko nie ma sensu.
Z newsów dodam, że już się praktycznie przenieśliśmy do naszego mieszkanka. Spaliśmy pierwszą noc w nowej sypialni. Myślałam że w końcu się wyśpię jednak w rezultacie nie spałam niemal w ogóle. Głównie z bólu i przemęczenia. Bolało mnie serce, ręce i nogi aż pulsowały z bólu, przez co nie mogłam spać. Czuję że jestem wycieńczona. Dzisiaj wyszłam z łóżka dopiero o 10:30, co w moim przypadku jest czymś zadziwiającym, bo w normalnych warunkach budzę się między 6 a 8 rano i od razu zaczynam dzień... Dzisiaj, pomimo iż nie spałam, nie miałam siły wstać. 
Jestem na L-4, powinnam odpoczywać i dochodzić po tym wszystkim do siebie, a tak naprawdę zapierdalam jak jakaś mrówka. Mieliśmy dzisiaj w planie (tzn. M miał) żeby przewieźć resztę rzeczy, jednak dałam mu znać że nie mam siły. Musze odpocząć, bo się wykończę, więc pojechał sam. Oczywiście nosiło mnie i korciło by jechać i mu pomóc, ale moje zdrowie jest ważniejsze. Poza tym gdy ja potrzebowałam jego pomocy przy tak ciężkich fizycznych pracach, jego przy mnie nie było...
Musze się bardziej skupić na sobie i tak też zamierzam zrobić. Nie wiem co z nami będzie. Nie rozmawiamy już o tym. M raz próbował, ale ja nie byłam gotowa. Teraz omijamy ten temat głębokim łukiem. Zobaczymy co życie przyniesie...
Brak słów

08 marca 2011
Dzień do wyjątkowych się nie zaliczał. Tak jak przez ostatnie dni, tak i dzisiaj spędziłam dzień głównie na sprzątaniu, układaniu, malowaniu... Rano wstaliśmy. M złożył mi krótkie życzenia, potem panowała cisza. Zjadł śniadanie, sam, bo ja jakoś nie miałam apetytu. Po śniadaniu pojechaliśmy z M(wziął dzień urlopu) na drugie mieszkanie, by skończyć malowanie i powoli zacząć wychodzić z bałaganu. Pracowaliśmy tak do około 17-tej, z przerwą na zjedzenie obiadu. Potem ubraliśmy się i M pojechał do syna, bo jak to zwykle bywa w dni które powinny być dla nas wyjątkowe, okazuje się że aż tak ważna nie jestem...
Siedzę sama na kanapie, a po policzkach spływają łzy. Czuję się niekochana i wykorzystywana. Nie chcę już dłużej słuchać tego jak to on się bardzo stara, ile z siebie daje, ile dla mnie zrobił. To nie ma znaczenia, wszystko zniszczył. Licząc się bardziej z uczuciami i potrzebami byłej żony, niż moimi. 
Dzisiaj próbował ze mną rozmawiać. Pytał czy tak już ma być. Nie miałam ochoty dyskutować. Stwierdziłam krótko, że nie mogę być szczęśliwa z kimś, dla kogo moje uczucia się nie liczą. M coś próbował powiedzieć, ale znowu ucięłam rozmowę, mówiąc że od roku tak mnie traktuje i miał wiele okazji by udowodnić mi, że teraz liczę się tylko ja, a teraz już mnie to nie obchodzi. Wspomniał też, że powinnam się cieszyć, bo w razie czego (gdybym była na miejscu jego żony) mnie też nie zostawi samej sobie. Zapytałam go jakie to ma znaczenie skoro już teraz jestem pozostawiona samej sobie...
Resztę czasu jaki spędziliśmy razem, głównie milczeliśmy i tak chyba było najlepiej, bo przynajmniej nie padały przykre słowa.
Nie wiem co będzie dalej. Nie zastanawiam się już nad tym. Musze myśleć o sobie i o tym by było mi wygodnie. Byłam za dobra i przez to teraz cierpię. Wykorzystywał mnie i było mu z tym najwyraźniej dobrze, jednak wszystko ma swoje granice wytrzymałości.
Oddałam mu całą siebie, oddałam mu wszystko co mogłam dać, a on wytarł tym wszystkim podłogę.
Więcej nie mogę mu dać...
6 groszy
Dzień kobiet...
Już nie pamiętam jak to było w zeszłym roku. Dzisiaj stoję w rozkroku, między jednym, a drugim domem. Sercem jeszcze nie jestem nigdzie. W swoim mieszkaniu wciąż jeszcze czuję obecność małża, choć już coraz mniej...
Porządki mi pomagają. Zacieram po nim ślady. Sypialnia jest już moja. Świeżo pomalowane ściany, łóżko w którym małż sypiał z inną zostało już wyeksmitowane. Teraz stoi tam nowe, śliczne pachnące, takie o jakim marzyłam. Jest naprawdę cudowne i.... tylko moje (nie skażone przez żadną obcą kobietę). Chcę jeszcze tylko trochę zmienić drugi pokój, by też jak najmniej przypominał stare czasy. Już niedługo małż zabierze z niego stół i będę mogła przemyśleć, co gdzie poukładać.
Jak będzie wyglądał mój dzisiejszy dzień? Tego jeszcze tak do końca nie wiem. M śpi, ja jakoś nie mogę, pomimo tabletek które rzekomo miały mi w tym pomóc. Ja siedzę na kanapie i popijam gorzką kawę. Spoglądam na stół, na którym stoi duży bukiet moich ulubionych kwiatów... Wyglądają naprawdę pięknie.
M chodzi cichy z podkulonym ogonem i nie ma zielonego pojęcia co się ze mną dzieje, choć usilnie staram się mu wyjaśnić, on twierdzi że nie rozumie, przecież tak bardzo się stara. Ja chodzę obojętna. Zaprosił mnie dzisiaj na obiad, powiedziałam że się zastanowię. W sumie to uważam że nie ma takiej potrzeby tym bardziej, że obiad na dzisiaj mam już gotowy w lodówce. Poza tym widzi się dzisiaj z synem, a ja nie zamierzam jeść w pośpiechu, bo syn już czeka. Mam mu za złe to, że spotkania z nim planuje akurat w takie dni kiedy powinniśmy świętować razem, ale są przecież rzeczy ważne i ważniejsze...

Jak tylko otworzą sklep jadę po farbę i zabieram się za malowanie i sprzątanie, bo mam nadzieję że to już ostatnia warstwa farby i już niedługo również przedpokój będzie taki  świeży i "mój".
Chciałabym jeszcze dzisiaj zamówić rolety do sypialni, bo postanowiłam pozbyć się wszelkich firan i zasłon, bo to tylko zbędny łapacz kurzu. 
4 grosze

07 marca 2011
Ostatnio mamy coś w stylu cichych dni. Niemal nie rozmawiamy i może tak jest lepiej. Nie ma sensu nic mówić gdy nie ma się nic dobrego do powiedzenia. Generalnie skupiam się na remoncie i przeklinam swój los. 
Jest mi ciężko, bo większość rzeczy oczywiście spada na moją głowę. Radzę sobie, bo jestem silna i wszystko udźwignę. Drapałam ściany, malowałam, sprzątałam, gipsowałam, szlifowałam i płakałam... Na dłoniach zrobiły mi się pęcherze, ale pracowałam dalej, bo samo się przecież nie zrobi. M pomaga w wolnej chwili, a że ma ich niewiele to i pomaga też niewiele. 
Z każdym dniem narasta we mnie coraz większa złość i gniew. Już nawet nie potrafię być miła. Chyba mnie to przerasta, bycie numerem dwa. Mam dość upokorzeń i godzenia się z tym, że dzisiaj nie bo przecież rodzina... 
Nie myślę już o wspólnej przyszłości. Coś we mnie umarło. Nie chcę by mnie dotykał, nie chcę by przytulał, nie chcę by się ze mną kochał. Jak dla mnie niech wraca do żony skoro taka dla niego ważna jest. Jeśli dla niego liczą się bardziej jej uczucia niż moje to niech spieprza! 
Od roku znoszę to wszystko i liczę, że coś się zmieni. Chyba szkoda mojego cennego czasu.
Zranił mnie tak bardzo, że już nie jestem pewna, czy nawet gdyby chciał coś zmienić, było by to możliwe. W moim sercu pustka i ból.
A z rzeczy pozytywnych... sypialnia jest już gotowa. Widać już światełko w tunelu... nareszcie!
5 groszy

05 marca 2011
W związku ze złym samopoczuciem, bez zastanowienia grzecznie biorę tabletki. Nie wiem czy czuję się lepiej, chyba zbyt mało czasu minęło. Może i jestem nieco spokojniejsza, ale do osiągnięcia równowagi psychicznej jeszcze daleka droga. 
Jutro widzę się z Mizią, podczas gdy mój M będzie świętował w rodzinnym gronie. 
Mizia to moja wieloletnie przyjaciółka, która od równie wielu lat jest ciągle sama. I choć ona tak bardzo pragnie miłości, niestety nie może jej odnaleźć. Już próbowałam jej jakoś pomóc, poznać ją z kimś, ale efektów wciąż brak. Nawet namówiłam ją na wpisanie się do portalu randkowego i nadal nic... Miłość ewidentnie ją omija. Przykro mi że jest sama, choć ja niby sama nie jestem a do pełni szczęścia wciąż mi daleko.
Jednak gdy ktoś od tylu lat wciąż nie może odnaleźć swojej drugiej połowy, zaczyna się zastanawiać czy coś z nim nie tak. Pojawiają się depresyjne myśli, a samoocena spada niemal do zera. 
Od tylu już lat wciąż jej powtarzam, nie martw się w końcu coś się zmieni, taki stan nie może trwać wiecznie. Lata mijają a w jej życiu osobistym nic się nie zmienia.
Dziewczyna jest ładna, zadbana, zawsze dobrze ubrana. Inteligentna, wykształcona i pracowita... Dlaczego nie może odnaleźć miłości?
Może mężczyźni się jej boją? Może ma zbyt duże wymagania? Tych może jest wiele, tylko jaka jest przyczyna?
W moim gronie znajomych to jedyna "zatwardziała singielka". Dlatego że w naszym towarzystwie jest jedyną samotną osobą, myślę że Mizia czuje się jeszcze bardziej samotna. Każdy wypad do pubu, w góry, impreza kończy się na tym, że albo nie jest zapraszana (bo i tak pewnie źle by się czuła w naszym gronie), albo sama wymyśla jakieś wymówki by z nami nie iść... Wiem że jest jej ciężko. Wspieram ją choć ostatnio kiepsko ze względu na natłok moich problemów osobistych. Chciałabym jej jakoś pomóc, tylko nie wiem jak... Już po prostu brak mi pomysłów.
56 groszy

04 marca 2011
Stawiam pierwsze kroki u siebie. Jestem zagubiona i póki co nie mogę się tam do końca odnaleźć. Wszystko jest takie brudne i nie moje... Więc od rana sprzątam i szoruję każdą najmniejszą powierzchnię, każdą łyżeczkę, każdą najmniejszą pierdołkę. Wszystko ma być czyste i świeże. Jedno jest pewne facetom brud i bałagan nie przeszkadza, bo jak mi się zdaje po prostu go nie widzą.
Wszystko robię powolutku, bo nadal jestem osłabiona, ale mam czas bo dostałam jeszcze długie L-4, więc na pewno zdążę jeszcze pomieszkać w sowim czystym mieszkanku :).
Lekarz dał mi kolejne skierowanie do specjalisty, więc szykują się kolejne badania. Poza tym dostałam tez antydepresanty, bo ewidentnie coś się ze mną dzieje. Chyba mam depresję i nie bardzo umiem się z niej wydostać. Trzeba się umieć przyznać do tego, że jest z nami źle. Brak mi chęci do życia, niemal codziennie płaczę, nie mam już sił... Wszystko bardzo mnie rani, każdy gest, każde obojętne słowo.
Czuję się strasznie samotna i zagubiona. M mi nie pomaga, a przynajmniej nie tak jak bym tego chciała. Kompletnie nie jest zaangażowany. Jakiś czas wcześniej marudził mi, że mam się kazać wyprowadzić małżowi, bo to moje mieszkanie, a my niepotrzebnie ponosimy wysokie koszty utrzymania. W końcu los chciał, że porozmawiałam z małżem i poprosiłam by opuścił moje mieszkanie. Tak też uczynił. Tylko teraz M nadal nie jest zadowolony, bo mu się tam nie podoba, bo czuję się obco. Bo jeśli coś robi to czuje, że robi to nie dla nas, lecz dla mnie.
Teraz już rozumiem dlaczego tak niechętnie mi pomaga. Chyba jest po prostu egoistą i gdyby robił to dla siebie to by się bardziej przyłożył, a nie robi tego wszystkiego nawet dla nas, tylko dla mnie...
Jestem zła i rozczarowana. Tak chyba nie powinno wyglądać wspólne życie. Jest mi tak strasznie przykro.
Jak już pisałam wcześniej za wszystko płacę sama. Choć M wie, że sypialnia jest już kupiona, nawet nie zapytał czy płaciłam ze wspólnego konta, czy nie zabrakło mi pieniędzy (przecież nawet by nie wystarczyło...). Myślę, ze pasuje mu taki układ. Znalazł sobie kobietę, która płaciła na randkach, utrzymuje się całkowicie sama. Teraz M. wprowadzi się do mojego mieszkania, które wyremontujemy i urządzimy za moje pieniądze, a dzięki temu M. będzie szczęśliwszy, bo będą niższe koszty utrzymania mieszkania, niż były do tej pory i dzięki temu jeszcze bardziej będzie mógł pomagać byłej, lub więcej inwestować w siebie.
Czuję się podle jak jeszcze nigdy dotąd. Czuję żal do siebie, że jestem taka idiotką, czuję żal do niego, że jest tak cholernym egoistą. 
Do tego jeszcze ma żal do mnie, że jestem z niego ciągle niezadowolona... A jaka mam być, gdy czuję że mnie wykorzystuje. 
Chciałam być dla swojego mężczyzny najważniejsza, jego skarbem o który się troszczy. Chciałam być obsypywana prezentami, zabierana na randki (nie za moje pieniądze). Mam dość słuchania, że jest równouprawnienie, bo one jest tylko przy płaceniu rachunków, czy wykonywaniu cięższych prac, które przecież sama mogę wykonać. To równouprawnienie nagle znika gdy trzeba wyprać, wytrzeć podłogi, ugotować obiad, wyprasować, zetrzeć kurze itp.
Tak, jestem nieszczęśliwa. Tak, czuję się wykorzystywana. Tak, czuję się samotna. Tak, czuję że niewiele dla niego znaczę... Jest mu dobrze bo dbam o dom i o niego, jednak zdaje się, że daję z siebie zbyt wiele, a on to perfidnie wykorzystuje.
Szczerze mówiąc, aż sama nie mogę uwierzyć w to, że może być takim draniem...
Wykorzystuje mnie, a jednocześnie pomaga byłej żonie, bo taka jest biedna...
No po prostu nie mogę w to uwierzyć...
Rodzice myślą, że jestem szczęśliwa, że urządzamy się razem i w końcu będziemy na swoim. Nie mają pojęcia, że to ja za wszystko płacę. Chyba by nie uwierzyli, że mogę być aż tak głupia, a jednak jestem...
Nie rozmawiam z M o pieniądzach. Nie proszę by mi pomógł, na szczęście mogę liczyć na rodziców. Czuję że mam dość bycia wykorzystywaną. Czuję że moja cierpliwość się kończy.
Jest jeden pozytyw całej tej sytuacji... Już żaden facet nic mi nie zabierze, wszystko co tam jest, jest moje, a z depresji kiedyś w końcu wyjdę.
9 groszy

01 marca 2011
Siedzę w swoim mieszkaniu, na swojej kanapie, w otoczeniu rzeczy które kiedyś tak skrupulatnie dobierałam (kanapa, stolik, farba na ścianie...). Dzisiaj nie wiem od czego zacząć. Chcę wszystko wysprzątać. Sprawić bym znowu poczuła, że to moje miejsce, a nie nasze (moje i małża). Zaczynam wszystko od początku, a 10 lat związku odchodzi w niepamięć. 
Na półce stoi szereg albumów ze wspólnymi zdjęciami, w szafce płyta z naszego ślubu. Muszę coś z tym wszystkim zrobić. Tylko co? Wyrzucić szkoda, przecież to część mojego życia, moje historia. Chyba zapakuję wszystko do jakiegoś kartonu, tak by nie drażniło mojego wzroku.
Zastanawiam się co czuję. Trochę pustkę, a trochę spokój. Nie wiem jak potoczą się moje zawiłe losy, ale przynajmniej będę u siebie. Cokolwiek by się nie działo mam znowu swoją oazę. Gdziekolwiek zbłądzę tu będzie moje miejsce, moja bezpieczna przestrzeń. 

Jeśli chodzi o zdrowie to nadal jestem jakaś osłabiona. Czeka mnie jeszcze wizyta u specjalisty i jeszcze jedno ważne badanie w połowie marca. Boję się jakie będą wyniki. Nie czuję się dobrze, czuje że coś jest nie tak. Zastanawiam się co będzie jak po badaniach się okaże, że niby wszystko wyszło ok. To też będzie problem bo ludzie bez przyczyny przytomności nie tracą, a ja ciągle boję się że to mi się znowu przytrafi gdzieś na ulicy, w samochodzie, na schodach... Wtedy konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze.
7 groszy