wtorek, 3 maja 2011

Kwiecień 2010

06 kwietnia 2010
Spoglądam w przeszłość. Cofam się kilka miesięcy wstecz.
Nie sądziłam, że któregoś dnia będę tu gdzie jestem, a już na pewno nie sądziłam, że tak szybko się to wszystko potoczy. Dzisiaj trudno powiedzieć czy to dobrze czy źle, że tak szybko zdecydowaliśmy się być ze sobą. Pewne rzeczy zweryfikuje dopiero czas i wspólne życie.
Nie zachłysnęłam się szczęściem, bo jak zawsze twardo stąpam po obranej przez siebie drodze. Nie wiem gdzie dojdę, jaka ta droga będzie i czy przejdziemy ją razem z M. Życie to kwestia wyborów. Ja dokonałam kolejnego, ważnego, takiego który zaważy nad całym moim dalszym życiem.
Dzisiaj wierzę że nam się uda i że razem z M. będziemy w stanie zbudować szczęśliwy dom. Zdaję też sobie sprawę z ogromu pracy jaki będziemy musieli włożyć w to, by nie zmarnować szansy bycia razem. Póki co sielanki nie ma, bo ja jakoś kiepsko radze sobie z faktem, że w jego życiu poza mną jest jeszcze jego żona i syn.
Trudno mi się pogodzić z tym że się z nią widuje, rozmawia i w zasadzie niemal codziennie są w kontakcie. To dla mnie trudna i skomplikowana sytuacja. Zdecydowanie potrzebuję więcej czasu na oswojenie się z tym wszystkim.
M. trochę się denerwuje, bo przez to wszystko zamykam się w sobie i odsuwam się od niego. Czasem mam wrażenie, że trudno mu zrozumieć, że coś może być nie po jego myśli. Jest mi trochę przykro, że nie stara się mnie zrozumieć. Wspieram go tak jak mogę, ale ze względu na własne problemy, bardziej nie potrafię. Każde z nas musi sobie poradzić z własnymi demonami... Takie życie.
Boję o naszą przyszłość, o to gdzie będziemy mieszkać za rok, o to że czekają nas rozwody i wiele, wiele trudnych chwil. Martwię się tym że nasi rodzice nie są zadowoleni z obecnej sytuacji, że próbują nas przekonać że źle postąpiliśmy.
Moi rodzice martwią się, że zostanę sama, że on w końcu wróci do swojej rodziny. Ich zdaniem wyrzuty sumienia nie pozwolą nam cieszyć się życiem razem. Mama martwi się, że do tej pory miałam wszystko co chciałam, a teraz jestem z facetem, który musi utrzymać żonę z dzieckiem i w efekcie ja utrzymuję się sama. Z jego powodu odeszłam ze swojego mieszkania i płacę teraz krocie za wynajem. Fakt koszty dzielimy na pół ale mimo wszystko to jednak znacznie więcej niż wydawałam do tej pory na opłaty.
Nie mogę już sobie pozwolić na wszystko to co dotychczas, a na koncie nie mam żadnych oszczędności, bo wszytko zostawiłam małżowi, by mógł się rozejrzeć za jakimś swoim mieszkaniem. Zadbałam o wszystkich w koło tylko nie o siebie... Mam na koncie tylko bieżącą wypłatę i mnóstwo wydatków na najbliższe miesiące. Do tej pory wchodziłam do sklepu i kupowałam sobie to na co miałam ochotę, nowe buty, spodnie, czemu nie... Teraz wyjście do sklepu już mnie nie cieszy, bo wiem że nie powinnam nic kupować. Muszę kupić komputer, by jakoś napisać pracę dyplomową. Przed blokiem stoi stary samochód, który też należało by wymienić... Przeraża mnie to wszystko, boję się że sobie nie poradzę. Nie rozmawiam z M. o pieniądzach, jestem na to zbyt dumna, ale obecna sytuacja jednak boli. Dla jego żony w zasadzie nic się nie zmieniło... M. kupuje jej samochód (by mogła się usamodzielnić), opłaci wakacje i zostawił mieszkanie by jego syn nie odczuł straty. A ja... ja czuję się pokrzywdzona. Martwię się gdzie będziemy mieszkać za rok. Martwię się tym, że chciałam odejść w najbliższym czasie z obecnej pracy, ale teraz nie mogę sobie na to pozwolić bo gdzie zarobię wystarczająco dużo by jakoś normalnie funkcjonować. Trudno jest się pogodzić z tym że choć oboje mamy urlop siedzimy w domu, bo między innymi umówił się dzisiaj z żoną by zobaczyć jakiś samochód, a jutro widzi się z synem... Trudno jest zaakceptować to wszystko i przyjąć obecny stan za normalny.
W dodatku spotkania z małżem też działają na mnie depresyjnie... On wciąż wierzy że do niego wrócę, że mi przejdzie. Kocha mnie, a ja go ranię i choć go to boli, chce bym wróciła.
Mama wyjechała na 2 miesiąc i gdy się żegnałyśmy ze łzami w oczach powiedziała że jest jej strasznie źle, bo zostawia mnie w rękach obcego człowieka, który nigdy nie da mi szczęścia, bo ja nie będę się potrafiła pogodzić z tym że jest jak jest. Jej słowa wciąż brzmią w moich uszach. Chyba mam jakąś depresję. Czuję że nie mam swojego miejsca na ziemi...
12 groszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz