wtorek, 3 maja 2011

Grudzień 2010

26 grudnia 2010
W zasadzie już po świętach... Tyle było przygotowań i już praktycznie po wszystkim. Lodówka pełna jedzenia, bo przecież jest nas tylko dwoje, więc ileż można zjeść. Jako kucharka powiedzmy że się sprawdziłam. Myślę, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. Bałam się że będzie gorzej bo w sumie nigdy kolacji wigilijnej nie przygotowałam, ale z pomocą M. wszystko jakoś poszło i do wieczerzy wigilijnej zasiedliśmy już w okolicach 16-tej.
Wygląda też na to że w tym roku byłam jednak bardzo grzeczna bo pod choinką sporo prezentów znalazłam i to takich o jakich marzyłam :).
W czasie świąt nie było smutków ani łez, byłam szczęśliwa i spokojna, choć bałam się że mogą mnie dopaść jakieś stany depresyjne. Na szczęście było cudownie i chyba lepiej sobie tego wszystkiego wymarzyć nie mogłam.
A teraz kolejny tydzień przed nami i sylwester 2010/2011... Jeszcze nie wiem jak go spędzę. Czy będziemy siedzieli sami w domu, czy wpadną do nas znajomi... Nie wiem i nawet nie wiem jak bym chciała, by było. W zasadzie wystarczy że będziemy po prostu razem :)

PS na wadze ponad 1 kilogram więcej. Świąteczne kilogramy wychodzą boczkami ;)
4 grosze

19 grudnia 2010
Byłam dzisiaj u siebie. Chciałam zabrać kilka rzeczy i wiedziałam, że małża nie będzie w domu. Oczywiście zapowiedziałam się dzień wcześniej, bo mamy taką zasadę, że nie robię mu "niespodzianek". Było by to krępujące zarówno dla mnie jak i dla niego. Z tego co wiem spędza każdą wolną chwilę z K. i zrodziła się z tego wielka miłość. Nie czuję zazdrości, tylko pustkę. Przyjechałam dzisiaj do swojego mieszkania i tak jak ostatnio czułam się bardzo dziwnie. Czułam, że to już nie jest moje gniazdko, że to miejsce jest mi obce, że teraz to już nie moja oaza i spokojna przystań. W powietrzu unosił się inny zapach, nie mój, to był zapach innej kobiety. W domu panował ogólny chaos i nieład. Gdy byłam ja wszystko miało swoje miejsce. Zabrałam kilka swoich rzeczy, wciąż jeszcze sporo tam tego mam... Weszłam do łazienki, zobaczyłam jej szczoteczkę do zębów, w sypialni paczkę prezerwatyw... Nie czułam się komfortowo, chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść.
Potem pojechałam do taty i choć było miło to cały czas czułam niepokój. Nie lubię wracać do swojej przeszłości bo sprawia, że czuję się niestabilnie. Wciąż nie odnalazłam równowagi. Czasem czuję się jakbym balansowała na linie, nad przepaścią i wystarczyło by tylko bym przez chwilę się zawahała a na pewno spadnę.
Co poza tym?
Zbliżają się święta. Próbuję odnaleźć świątecznego ducha. W rogu pokoju stoi nasza duża choinka i w całym niemal mieszkaniu widnieje pełno świątecznych ozdób. Postanowiłam upiec ciasto cynamonowo-korzenne i teraz w całym mieszkaniu unosi się przyjemna woń świąt. Jak będzie już w same święta...? Tego jeszcze nie wiem, bo oczywiście wciąż dopadają mnie jakieś melancholijne nastroje. Tegorocznych świąt nie spędzę jak zawsze w gronie rodzinnym, zostanę sama, tylko ja, M. i być może w jeden dzień świąt będzie z nami jego syn. Tym razem nie będzie też ze mną mojego skarba, który odszedł już na zawsze. Mama jest za granicą, ojciec wyjeżdża w góry i wróci po nowym roku. Tych świąt nie spędzę też z małżem i teściami, bo choć formalnie nasze małżeństwo wciąż jeszcze trwa, emocjonalnie nie istnieje już od dawna.
W ten oto sposób rodzinne święta nie będą już rodzinnymi świętami. Choć w sumie można by uznać że M. jest teraz moją nową rodziną, choć nie formalnie to jednak emocjonalnie jak najbardziej.
Jest jeszcze jedna kwestia, religijna... Żyję w grzechu, ciężkim i już zawsze będę wyklęta z kościoła. Już nigdy nie dostanę rozgrzeszenia i nie przyjmę komunii świętej. Mogę iść na pasterkę, uczestniczyć w nabożeństwach kościelnych, ale tylko stojąc z boku.
Umrę w grzechu. Jeśli Bóg naprawdę istnieje, ja trafię do piekła, bo ośmieliłam się odejść od męża i układać sobie życie z innym mężczyzną.
7 groszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz