poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kretynka

Kiedyś i ja będę teściową, wiem o tym. Jednak układy z moimi teściami raczej mnie smucą i przyprawiają o ból głowy. Wnukami interesują się okazjonalnie, czytaj: od święta do święta. Mną tym bardziej się nie interesują, bo i po co. Boli. Przecież mam uczucia i żal mi patrzeć jak faworyzują tylko jednego wnuka. S. jest ich oczkiem w głowie. Odbierają go ze szkoły, odrabiają z nim lekcje, potem zawożą eksowej do domu. No życie jak w Madrycie! I pewnie jeszcze się dziwią, że ja do teściów nie zadzwonię, bo kiedyś teściowa pytała o to M. Cóż odpowiedź jest jedna, nie chcę się narzucać. To świetny tekst który słyszę od nich gdy zagłuszają swój brak zainteresowania maluchami.
Już się nie łudzę że będzie inaczej. Szczerze? To nawet nie mam ochoty ich widywać.
Niestety święta spędzimy razem... Nie, nie dlatego że nas zaprosili. Dlatego że to rodzice M. i wprosili się do nas, bo przecież u nich jest tak niebezpiecznie... Usłyszałam, że u nich nic nie jest zabezpieczone, a nagrzany piekarnik w którym trzeba będzie odgrzać karpia, może być bardzo niebezpieczny. Poza tym to już nie na siły teściowej.
W moim sercu znowu sączy się jad i pluję nim na klawiaturę.
Cholera mnie bierze jak słyszę te idiotyczne wymówki. Byłam bezczelna i powiedziałam, spoko przyjdźcie do nas, ja z dwójką małych dzieci na pewno dam radę. Oczywiście przyjdą... Złośliwość jakby w płot trafiła, a teściowa udała że nie rozumie aluzji.
Tak więc Wigilia jest u nas. Ponieważ mojej mamy nie ma, tato oczywiście jest zaproszony i przychodzi do nas. A ponieważ u teściowej piekarnik jest zabójczy, oni też przychodzą do nas.
I wiecie co...?
Jestem niemal pewna że exowa z S. będą zaproszeni na zajebisty obiadek, w któryś świąteczny dzień i wtedy się okaże że to nie jest ponad jej siły...
Najgorsze jest to że choć M w kółko powtarza jaka ta exowa głupia, bo nie zadba o dziecko, bo nie dopilnuje żeby się uczył (najwyżej będzie klasę powtarzał), nie zagoni do mycia (po co wystarczy jak kąpie się u nas, w pozostałe dni nie ma takiej potrzeby) itp. Niestety największą naiwniarą w tym wszystkim jestem ja... Bo ja jestem "zaradna" wszystko mogę zrobić sama i za innych, a ona że jest głupia, trzeba ją wyręczać i jej pomagać.

wtorek, 18 listopada 2014

WOJNA

Wczoraj zdała sobie sprawę że minęła już połowa listopada... Kiedy? Nie wiem.
Dni się zlewają z nocami, tygodnie mijają tak szybko, że nie jestem już w stanie trafnie ocenić daty.
Właśnie się zorientowałam, że zapomniałam o szczepieniu Maxa. Cóż miesiąc spóźnienia... Muszę się umówić jak najszybciej, niestety póki co, oczywiście nie można się dodzwonić.
Jutro idę ściągnąć szwy po wyciętych pieprzykach i wreszcie przestanę chodzić w plastrach.
Chciałam się umówić na kolejną wizytę do dermatologa. Usłyszałam  że w tym roku terminów już  brak...
Od nowego roku by dostać się do dermatologa trzeba będzie pójść do internisty po skierowanie. Potem ze skierowaniem można udać się do dermatologa, który wyda mi skierowanie do chirurga plastyka na wycięcie kolejnych pieprzyków/znamion. Cóż... to pewnie jeden z tych świetnych pomysłów skracających kolejki! Pewnie połowa ludzi wymięknie i odpuści chodzenie sobie po szeregu lekarzy, tylko po to by dostać się w końcu do właściwego.
Chore to wszystko. żeby tak móc uzdrowić ten cholerny system!
Ale... żebyśmy tylko takie problemy w życiu mieli... Do póki nikt z najbliższych nie zachoruje na raka, to jakoś można znieść te czekanie w kolejkach. Niestety rak nie próżnuje i każdy kolejny dzień oczekiwania to o kolejny dzień bliżej śmierci.
Jakby tego wszystkiego było mało nad naszymi głowami wisi widmo wojny...
Tak, WOJNY!
Ja siedzę sobie spokojnie na kanapie w ciepłym i schludnym salonie, a tuż za miedzą toczą się regularne bijatyki. Ludzie stracili dachy nad głowami, dzieci straciły rodziców, kobiety są gwałcone.
A co my możemy teraz zrobić?
Czy można jakoś pomóc?
Tłumaczę sobie, że nie, nie mogę nic zrobić, zagłuszając wyrzuty sumienia. Bo podczas gdy ja planuję weekend w spa z mężem, albo cieszę się z utraty kolejnych kilogramów, gdzieś tam, całkiem niedaleko są rodziny, które nie mają już nic.
Patrzę na swoje dzieci. Maleństwa takie. Jak mam je chronić. Jak sprawić by nie musiały żyć w takim świecie, w świecie pogrążonym wojną.
Boję się o naszą przyszłość. Boję się o to że świat pogrąży się znowu w wojnie.
Nie wiem jak mogłabym pomóc, jak zmienić bieg historii. Dlaczego ludzie dążą do wyniszczenia? Dlaczego człowiek, człowiekowi jest w stanie wyrządzić najgorszą możliwą krzywdę...?
Wojna kojarzy mi się z czasem kiedy wszyscy zwyrodnialcy wychodzą z cienia i pod pretekstem wali o wolność, dają upust swojej żądzy krwi.
Może jeszcze nie wszystko stracone. Może jeszcze da się cofnąć to zło. Może...
A co jeśli nie...?

wtorek, 28 października 2014

Utracona kobiecość

Jestem bardzo szczęśliwą mamą, to nie ulega wątpliwości. Gorzej jednak, że mam niewiele okazji by czuć się kobieco. Jakoś się nam to wszystko rozchodzi w szwach z M. Mamy minimalnie mało czasu tylko dla siebie nawzajem, a nawet jak się taka chwila nadarzy to nie wiemy co z nią zrobić, albo zwyczajnie brak nam sił...
Martwi mnie to. Kiedyś tak dużo rozmawialiśmy, a dzisiaj jakby zabrakło tematów...
Ponadto obżeram się słodkościami i wrócić do formy ni mogę :/
Eh...

poniedziałek, 20 października 2014

Macierzyństwo

Są różne kobiety. Takie które kochają być w ciąży i takie które uważają ten okres za jakąś męczarnię. Właściwie nie wiem dlaczego, ale ja lubię być w ciąży. Były mdłości, osłabienie, senność, obrzęki, żylaki, bóle krzyża. Oj było troszkę dolegliwości, a mimo to, tęsknię za tym. Dwójka małych dzieci oraz weekendowy nastolatek to sporo. Jest dużo krzyków, hałasu i brak chwili spokoju, a mimo to... żałuję, że to już koniec. Chyba spełniam się jako matka i lubię to, choć czasem brakuje mi spokojnie przespanych nocy ;)
Zawsze marzyłam o dziewczynce, a dorobiłam się dwóch wspaniałych chłopaków. Tak bardzo ich kocham! Są całym moim światem i pogodziłam się już z tym, że nie będę miała zięcia, tylko dwie synowe ;)
Teraz już sobie nie wyobrażam, że tych chłopaków mogło by nie być...
S. jest z nami regularnie. Odbieramy go w piątki po szkole, a zawozimy z reguły w poniedziałek do szkoły, czasem w niedziele późnym wieczorem. Chłopak spędza z nami naprawdę dużo czasu, ale chyba zaczynam się już z tym wszystkim oswajać i coraz bardziej czuję, że w piątkę tworzymy prawdziwą rodzinę. Czasem żałuję że S. nie mieszka z nami.
M. próbował po raz kolejny przemówić exowej do rozumu. To dziecko to nie skarbonka i z czasem pieniądze się jej skończą, a nad przyszłością tego chłopca drugi raz nie będzie można popracować. Szkoda, że dla niej nie jest ważne by dziecko się rozwijało i miało kiedyś lepsze życie niż ma ona. Bardzo się staramy pokazać S. różne rzeczy. Zabieramy na basen, do zoo, restauracji i różne wycieczki. Rozmawiamy z nim dużo i gonimy do nauki, ale nasze starania to za mało. Exowa na żaden kurs nie chce go wysłać, na obóz wakacyjny również nie ma kasy. Chwilę wahała się czy nam go nie oddać, ale ostatecznie uznała że ma kredyt do spłacenia i póki co S. zostanie z nią. Może jak skończy gimnazjum to się ewentualnie zastanowi. Tylko że wtedy to ja się już na to raczej nie zgodzę. Teraz jeszcze można z niego zrobić człowieka i zadbał by kiedyś miał dobre życie. Jeśli ona to teraz zmarnuje to zrobi z niego darmozjada, który nie będzie chciał pracować, a nawet jeśli będzie chciał to kto go zatrudni, bez sensownego wykształcenia.
Szkoda chłopca, naprawdę szkoda... Bo to bardzo dobry i wrażliwy chłopiec.
Nie... post znowu post zmierza w złym kierunku... A miało być pozytywnie :/
Jesteśmy razem szczęśliwi i choć dzieciaki są własnie chore a M. zostawia mnie na kilka dni, bo jedzie w delegację, to czuję się spełniona :)

czwartek, 16 października 2014

Szczęśliwa

Moje życie się przewartościowało. Całym moim światem są dzieci, dom i rodzina. W tym wszystkim brakuje mnie jako kobiety. Nie tak w stu procentach, bo czasem udaje mi się zrobić coś tylko dla siebie. Tyle że teraz to raczej rzadkość, luksus na który mogę sobie pozwolić tylko okazjonalnie.
Czy jest mi z tym źle? Może trochę. Czasem po prostu chciałabym, by doba trwała dłużej niż te nieszczęsne 24h i jeszcze by brak snu nie powodował osłabienia organizmu ;) Gdybym tylko miała więcej siły...

Czasem aż nie wierzę ile we mnie miłości do tych moich maluszków. Kiedyś bym się o to nie posądzała, ale dzisiaj wiem że mam w sobie silnie rozwinięty instynkt macierzyński.
Już nie jestem taką egoistką, już nie liczę się tylko ja. Nawet ten blog się zmienił. Kiedyś skupiałam się wyłącznie na sobie, teraz posty są często o ogromie miłości jaki w sobie mam. Jestem straszliwie zmęczona, ale bardzo szczęśliwa :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

Chwile szczęścia i radości

W moim życiu jest teraz niewiele beztroski. Dwójka małych dzieci, dochodzący nastolatek, ogromny dom do ogarnięcia. Sporo jak na jednej, niewyspanej głowie. Mimo to jakoś daję radę i w tym wszystkim co się teraz dzieje potrafię odnaleźć dużo radości. Życie składa się z wielu ulotnych chwil, takich nad którymi człowiek pragnie się zatrzymać na dłużej i takich od których ucieka myślami. Na szczęście teraz w moim życiu jest więcej spokoju, a dzięki temu potrafię docenić to co mam.
Wczoraj byliśmy z M na obiadku i gdy tak siedzieliśmy sobie przy stole, M nagle stwierdził, że cieszy się, że jest nas tyle (tzn. że mamy tyle dzieci). Jego zdaniem nasze życie jest dzięki temu bardziej kolorowe i pełne. Rozglądał się po sali i obserwował rodziny z jednym dzieckiem. Nie chciałby się zamienić z nimi. Dlaczego? Dlatego, że tym dzieciom czegoś brakuje, że są takie "małe stare" jak to ujął, a ja chyba się z nim zgadzam w tej kwestii. I pewnie zaraz się okaże, że ktoś mógł się obrazić tym twierdzeniem, ale nie taki jest cel. Oboje z M jesteśmy jedynakami, do tego M przez wiele lat miał w domu syna "jedynaka" i teraz widzi ogromną różnicę. Nie chodzi tylko o jego odczucia, ale również o spostrzeżenie w związku z obserwacją najstarszego syna S.
Ja też widzę tę przemianę. S jest innym dzieckiem. Jakby się na nowo odrodził. Dla tego dziecka posiadanie rodzeństwa dodało jakiegoś smaku w życiu. S nigdy nie szalał tak, nie bawił się tak beztrosko, mimo iż w sumie dzieli go z braćmi duża różnica czasu. Widzę też jaki szczęśliwy jest Alex. Uwielbia S i ciągle ciągnie go za rączkę by się z nim bawił. W tym wszystkim nie zapomina też o swoim najmłodszym braciszku, do którego podbiega, przytula się do niego i całuje go.
Wiem, troje dzieci to potrójny kłopot i potrójne koszty utrzymania. Nie będzie łatwo. Czasem może gorsze jeansy (nie firmowe), tańsze buty, czy brak wakacji... Ale na co dzień mamy siebie i choć w tym roku znowu nie byliśmy na wakacjach, jestem szczęśliwa... Wakacje w domu dają wiele radości, gdy widzę uśmiechnięte buzie dzieciaków :))

wtorek, 5 sierpnia 2014

Morze miłości

Patrzę na Maxia i nie mogę nacieszyć oczu. Mój mały skarb, który przysłonił mi cały świat. Jestem zakochana po uszy! Cieszę się każdą chwilą z nim spędzoną, każdym dotykiem, uśmiechem, nawet płaczem... Nawet karmienie, które przez ponad 2 tygodnie było okupione dużym bólem i gorączką z powodu zapalenia piersi, nie były mnie w stanie zdołować i zniechęcić. Owszem bywam zmęczona, czasem nawet bardzo, ale i tak kocham moje dwa małe skarby :*

środa, 23 lipca 2014

Nadwaga

Nadal mam nadwagę :/
7kg i nic z tym zrobić nie mogę. Słodycze żrę na potęgę i nic z tym zrobić nie mogę. Chciała bym schudnąć, a odmówić sobie łakoci nie mogę...
Wiem trzeba czasu, z każdym kolejnym miesiącem będzie lepiej, ale... chciałabym być już w takiej formie jak kiedyś. Nie mogę sobie już dzisiaj przypomnieć jak to było z Alexem. Wiem że nie od razu wyglądałam super, ale odszukałam informację, że po 3-4 m-cach od porodu brakowało mi do idealnej wagi 1,5kg. Nie jestem pewna czy w obecnej sytuacji też uda mi się schudnąć, bo zwyczajnie się nie odchudzam :(
Mam słaba wolę. Ale ćwiczę czasem ;) Dzięki Abby :* Jakoś tak się nawzajem mobilizujemy.
Początkowo miałam więcej chęci, a już pięć dni po porodzie byłam na rolkach. Teraz zapał osłabł, bo i sił coraz mniej. Dwójka dzieci jest wymagająca, a zwłaszcza Max który waży już jakieś 6kg, choć ma dopiero ponad miesiąc. Oj jest co nosić, a ten mój mały szkrab jest chyba ode mnie uzależniony, bo jak tylko go gdzieś odkładam zaczyna się marudzenie. Bywa ciężko, ale i tak kocham go przeogromnie!
Moje ciało nie wygląda już jak kiedyś... i mam wielką nadzieję że uda się coś z tym zrobić. Czy miałyście kiedyś cellulit tuż pod biustem?!! Ja mam... Tak to naprawdę możliwe :/

wtorek, 15 lipca 2014

Rocznica

Wczoraj minęły dwa lata od naszego ślubu. M. zorganizował obiad niespodziankę. Załatwił z moim tatą opiekę nad Alexem i w związku z tym mogliśmy sobie wyjść na romantyczny obiad tylko z Maxiem.
Pojechaliśmy do bardzo dobrej restauracji, gdzie czekał na nas stół nakryty białym obrusem i przyozdobiony rozłożonymi na nim żywymi kwiatuszkami. Na środku stał piękny bukiet kwiatów...


piątek, 11 lipca 2014

Miesiąc już za nami

Nie jest łatwo być mamą dwóch maluchów...
Nie jest łatwo zwlec się z łóżka koło 7 rano, gdy przez pół nocy miało się maluszka przy piersi.
Jednak prawda jest taka, że nie mam co narzekać, bo sporo czasu Alex spędzał u moich rodziców. Gdyby nie to... to dopiero miałabym ciężko.
Pani do pomocy w domu nie mam, a dom jest duży i trzy piętra nie jest łatwo utrzymać w czystości :/
Staram się jak mogę. Do tego wszystkiego oczywiście pranie, prasowanie, gotowanie, zakupy...
Jak to wszystko połapać nie wiem.
Za niedługo będzie gorzej. Mama choć miała być jeszcze miesiąc, jak się okazuje wyjeżdża w sobotę i nie prędko ją zobaczę. Może za kilka miesięcy, a może dopiero w okolicach Bożego Narodzenia.
Więc pomocy będzie mniej. Tata pewnie przyjedzie raz w tygodniu na dzień lub dwa, ale co w pozostałe dni? Tak wiadomo poradzę sobie, ale będzie trudniej. Teściowie w ogóle się wnukami nie interesują. Choć mieszkają od nas jakieś 6-8km, ograniczają się do skomentowania zdjęcia na facebooku.
Ja się z nimi nie kontaktuję, odcięłam się i skupiam się na własnym życiu. Oni istnieją dla mnie okazjonalnie. Żal który w sobie noszę nie zniknie. Nie jestem już taka miła i uczynna jak kiedyś. Teraz patrzę na to by mi było wygodnie, a nie by im sprawić przyjemność. Skoro oni zachowują się tak jakby mieli jednego wnuka, to ja zachowuję się tak jakby moje dzieci miały tylko jednych dziadków. S. jest u nich kilka razy w tygodniu a mimo to, choć standardowo od piątku do niedzieli/poniedziałku S. jest z nami, stęsknili się za nim i zabierają go jutro do muzeum na jakieś 2-3h. Hmm... dla Alexa nie znaleźli nawet godziny od roku...
Może czasem bywam nawet bezczelna, ale szczerze...? Mam to gdzieś i mówię to co myślę, a nie to co wypada.
Z rzeczy jeszcze mniej przyjemnych noc miałam ciężką. Przypałętało mi się chyba zapalenie piersi. Kto miał to wie co to za cholerny ból. Do tego gorączka w okolicach 40 stopni, dreszcze i okropny ból głowy. Myślałam że zejdę z tego świata tej nocy. Ale żyję i jest już lepiej. Czekam z nadzieją że Max w końcu zaśnie, by móc odespać noc, bo prawie nie zmrużyłam oczu...

niedziela, 22 czerwca 2014

Już szczęśliwa mama

Jestem już szczęśliwą mamą :)
Zakochaną w swoich synach. Obaj są cudowni :) Alex w porównaniu z Maxem jest naszym giga bobo ;) Jeszcze niedawno wydawało mi się, że Alex jest jeszcze taki malutki... A teraz widzę jaki jest już duży :)
Generalnie po porodzie czuję się bardzo dobrze. Sam poród był ekstremalny, ale pomimo tego bardzo szybko do siebie doszłam. Już po kilku godzinach po porodzie byłam zwinna jakbym nigdy nie rodziła ;)
Sama byłam zaskoczona tym jak szybko mój organizm się pozbierał. Tym razem Maxio był ciut drobniejszy to i porób poszedł sprawnie, bez nacinania i pękania narządów rodnych... Przypuszczam że gdybym była poszyta to nie czuła bym się tak dobrze. Nie mam depresji z powodu utraty swojej kobiecości, jak to było poprzednio. Bo też nie czuję się źle sama z sobą. Tak jak pisałam wyżej, przebieg porodu miał na to duży wpływ. Wystarczy że trochę schudnę ;) i będzie super. A mam co zrzucać :/ Niestety trochę mi się roztyło :(
Mam w nadmiarze 9 kg!! No poszalałam tym razem... Ale co tam kiedyś to zgubię, chyba. Dzisiaj rano weszłam na wagę i już było tylko 8,5 kg do celu.

wtorek, 3 czerwca 2014

Już tylko 10 dni

Teoretycznie za 10 dni powinnam trzymać Maxa w ramionach...
To już niemal lada dzień. Z jednej strony się boję, z drugiej nie mogę doczekać.
Samopoczucie mam w miarę dobre, staram się nie przypominać o bólu który będzie mi towarzyszył. Myślę raczej o finale i o tym, że wiecznie to trwać nie będzie i jakoś to wytrzymam.
Według wskazań lekarskich mam leżeć. Staram się odpoczywać w ciągu dnia, przynajmniej wtedy gdy Alex ma drzemkę. Gdy on nie śpi raczej mam małe szanse na leżenie z nogami w górze ;)
Z M. jest różnie. Dzisiaj mam chyba jakoś gorszy dzień, bo znowu czuję, że mnie zawodzi.
Z jednej strony rozumiem że ma dużo pracy, ale z drugiej boli, że choć wie że powinnam leżeć i odpoczywać, nic w tym kierunku nie robi. Przychodzi z pracy i marudzi że jest głodny, czytaj: kiedy będzie wreszcie obiad; wieczorem zagląda do lodówki i stwierdza: znowu nie zrobiłaś mi kanapek... już mnie nie kochasz...
Fuck!! No jasna cholera, to tak mnie szanujesz człowieku?!! To tak dbasz o mnie i zdrowie moje i dziecka. To tak mnie kochasz?!
Gdy próbuję się przebić przez ten mur jego obojętności, słyszę że głowa go boli od półtorej tygodnia i źle się czuje. No to proponuję by wziął tabletkę. Wtedy się okazuje, że jak weźmie tabletkę to nawet nie będzie wiedział czy dalej go ta głowa boli i czy umiera...
Boże........!!!!!!!
No dlaczego?! Dlaczego faceci są jacyś inni?
Czuję że jestem sama. Całkowicie pozbawiona wsparcia, czułości i miłości. M. gdzieś tam jest, ale zbyt daleko bym mogła się na nim wesprzeć. Gdyby nie tata, który co tydzień przyjeżdża na dwa dni i pomaga mi przy Alexie było by mi bardzo ciężko. Dzięki tacie mogłam spokojnie iść na kolejne wizyty lekarskie, zrobić niezbędne badania, bez konieczności zabierania ze sobą Alexa. Teściowie choć mieszkają od nas jakieś 6-8 km zachowują się jakby mieszkali w kosmosie i zupełnie im nie po drodze. Przez całą ciążę, ani raz nie mogłam liczyć na ich pomoc, ewentualnie na puste słowa że wezmą malucha na spacer, z których do tej pory nic nie wyniknęło, choć już jestem niemal na finiszu ciąży.
Jestem pracowita, może nawet za bardzo. Pokazuję że sobie świetnie radzę, a przez to moja osoba nie wymaga uwagi i wsparcia.
Na dzień dziecka Alex miał iść do takiej bobolandi się wyszumieć, a dla S. prezent ekstara wypasiony, tzn. spora gotówka na zakup nowego komputera. Do bawialni mieliśmy zabrać Alexa wczoraj, ale M. załatwiał po pracy sprawy w sądzie i poszedł też do lekarza (wszystko akurat wczoraj, choć wiedział jaki jest plan). Przypuszczam że jeśli się nie upomnę to Alex na dzień dziecka ostatecznie nie dostanie nic, bo tatuś zapomni że miał go gdzieś zabrać. Poczekam... Nie będę się upominać i oczekiwać, że w końcu znajdzie czas. Wkrótce urodzę i wtedy sama wezmę Alexa do bawialni, a Maxa zostawię na 2h z moimi rodzicami... Dam mu czas, poczekam, zobaczę co będzie...
Mieliśmy też umeblować pokój chłopaków, bo prawdę mówiąc nie mam gdzie pomieścić rzeczy dla Maxa. Co usłyszałam wczoraj? Cóż... że powinniśmy oszczędzać i w tym miesiącu jednak mebli nie kupimy, bo trzeba odłożyć w końcu jakąś sensowną gotówkę, bo za dużo wydajemy...
Ciekawe... ciekawe na co, bo na pewno nie na mnie i chłopaków. Chyba że ma na myśli nowy komputer który sobie niedawno sprawił i może tą gotóweczkę którą swojemu synowi odpalił!?!
Wszystko zaczyna mnie przerastać. Nie mam już sił się uśmiechać, w tej chwili bardziej chce mi się płakać. Wiem że teraz rządzą mną hormony, dlatego staram się nie być złośliwa. Jestem raczej obojętna i godzę się na to wszystko. Obserwuję i zapisuję w pamięci. Na wnioski i konsekwencje jeszcze przyjdzie czas. Ale nie teraz. Teraz oczekuję na przyjście Maxa i na tym postaram się skupić swoje myśli.
*                  *                  *                  *                  *
M. przypomniał sobie o wypadzie z Alexem... Chciał iść jutro, czyli w środę, pomimo iż wie że przyjeżdża mój tato by pomóc przy dziecku i pomimo tego że akurat umówiłam się z Mizią...
No akurat jutro sobie wymyślił... Nie wiem dlaczego ale mam przeczucie że to właśnie dlatego, że wie że nie mogę :/

sobota, 31 maja 2014

Żale i smutki

Do pojawienia się Maxa pozostało 13 dni.
Alex jest i nie daje o sobie zapomnieć ;-)
Choć jest dopiero po 20-tej, leżę już w łóżku i odpoczywam. M. z S. jeszcze nie wrócili, przypuszczam że będą za jakąś godzinę. Wyjechali o 7-rano i tak nie będzie ich również jutro, cały weekend sama...
Nie lubię się dzielić, zwłaszcza mężczyzną którego kocham. Czasem trudno mi być cierpliwą i godzić się na to wszystko. Moja cierpliwość jest w kiepskiej formie i jak Max pojawi się na świecie chyba ukrócę tych regularnych wizyt S. W tygodniu M. wraca w godzinach wieczornych i szybko siada znowu do pracy. W weekend jest S. i my (ja i Alex) znowu jesteśmy jakby z boku. Mam dość tego że teściowie wychowują exowej S. w tygodniu, a my spędzamy z nim wszystkie weekendy. Dla mnie te 3 dni to dużo, bo tak mało mamy czasu dla siebie. Czuję się okradana.
Zbyt dużo we mnie złości, zazdrości i gniewu. Może jutro przejdzie, dzisiaj lepiej już więcej nie piszę, bo mnie znienawidzicie...

wtorek, 27 maja 2014

Zostało 17 dni

Siedzę sobie na tarasie. Odpoczywam. Alex śpi, mam chwilę dla siebie.
Do porodu teoretycznie zostało 17 dni. Czekam z niecierpliwością na rozwiązanie...
Boję się. Wiem jak będzie bolało, a plotka głosi, że przy drugim bywa jeszcze gorzej.
Nie wiem czy Max już się obrócił, a poród pośladkowy wcale mnie nie napawa optymizmem...
Mimo to czekam z niecierpliwością i nadzieją, że wszystko przebiegnie sprawnie i bez komplikacji.
Chciałabym już urodzić. M. stwierdził, że to dlatego, że czekanie nie jest moją mocną stroną.
Może... a może chodzi o to by już mieć z głowy te kilka-kilkanaście godzin męczarni i mieć zdrowego synka w swoich ramionach.

środa, 21 maja 2014

Co czuję w 9 miesiącu ciąży?

Ogromne zmęczenie i niemoc...
Leżę na tarasie. Oczy zamknięte. Wsłuchuję się w śpiew ptaków. W oddali słychać szczekającego psa i dźwięki prowadzonych w oddali rozmów. Nie mam sił. Zupełnie. Nawet tak by wstać i przynieść sobie podusie do pełni szczęścia. Więc leżę przykryta kocykiem, oddaje się tej niemocy. Trudno mi się odprężyć, bo w głowie wciąż lista/plan rzeczy do zrealizowania. Taka niekończąca się, bo gdy zrobię jedno dopisuję dwie kolejne pozycje i tak w kółko... Niby tyle zrobione. Niby osiągnęłam to czego oczekiwałam. Jednak to wersja minimum, a ja nie lubię rozwiązań pobieżnych. Wciąż dążę do perfekcji i za cholerę nie potrafię odpuścić. To mnie zżera i choć zdaję sob ie sprawę z tego że nie ma znaczenia czy fugi między kafelkami są idealnie czyste, ale jednak męczy mnie to i dręczy. To że rzeczy dzieciaczków nie są w idealnym porządku, posegregowane rozmiarami, itp. Tak można by wymieniać bez końca. Tylko jakie to ma znaczenie?
Nie osiągnę perfekcji, stanu idealnego który pozwoli mi odetchnąć, bo przecież zawsze jest coś do zrobienia.
Doszło do tego, że się nawet dzisiaj popłakałam, bo chciałam skończyć układać książki, a byłam już tak zmęczona że musiałam przerwać i pójść odetchnąć. I po co to wszystko? Nie wiem... Naprawdę nie wiem...
Wiem tylko tyle, że czego nie zrobię teraz, jeszcze przed porodem, tego prędko już nie zrobię... Bo z dwójką maluchów, będę jeszcze bardziej zmęczona, bezsilna i ograniczona niż teraz....
Co mogę zrobić? Tylko jedno. Pogodzić się z tym, że choć tak bardzo bym chciała, nie mogę...

niedziela, 18 maja 2014

Imprezowo

Dzisiaj idziemy z dzieciakami na imieniny do teścia. Szczerze...? Zupełnie nie mam na to ochoty. Iść, siedzieć tam i uśmiechać się nieszczerze... Tak czuję. Bo niby czemu miało by być inaczej. Uraz pozostał, słowa wypowiedziane w złości, siedzą mi w głowie i chyba prędko z niej nie wyjdą. Postanowienie mam takie, że będę jak oni. Nie będę ważyć słów i starać się by było dobrze. Jak znowu wspomną coś o "pomocy", choć szczerze w to wątpię, bo skoro przez kilkanaście miesięcy się nie udało to niby czemu teraz miało by się coś zmienić. Wtedy na pewno powiem by się nie wygłupiali, bo nie lubię słów bez pokrycia, jak chcą wziąć wnuka na spacer, to niech po prostu to zrobię, bo już od co najmniej dwóch miesięcy o tym wspominają i jakoś się nie udało do tej pory.
Impreza ma być w większym gronie. Wtedy zazwyczaj chcą pokazać jacy to są wspaniali i cudowni, oj niech nie próbują nikomu mydlić oczu, bo już ja na pewno języka za zębami trzymać nie będę.

A z bardziej pozytywnych rzeczy, sąsiedzi zaprosili nas na imprezę urodzinową. W sumie było to dla nas zaskoczenie, bo przecież nie znamy się najlepiej. My byliśmy u nich, oni u nas, raz M. wybrał się z Irkiem na wycieczkę rowerową i czasem przegadamy coś pod płotem. No ale znajomość jest raczej taka powierzchowna, bo zbyt krótko się znamy. Wygląda jednak na to, że nas polubili, skoro chcą nas wprowadzić do swojego towarzystwa. Fajnie, przydadzą się nowe znajomości. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, ale nasi chłopcy są z tego samego roku więc pewnie jakoś będzie nas to łączyć.

Wczoraj zrobiłam też przegląd torby do szpitala, coś z niej wyciągnęłam, coś dołożyłam, spisałam listę z rzeczami które trzeba będzie dołożyć w ostatniej chwili i chyba jestem już gotowa... ;)

czwartek, 15 maja 2014

Z ostatnich dni

Połowa maja...
Do porodu został już niecały miesiąc.
Tyle rzeczy jeszcze nie zrobionych... Tyle planów, które czekają w kolejce do realizacji...
Jestem jak mrówka robotnica. Nie potrafię tak całkiem zwolnić.
Już i tak staram się więcej odpoczywać. Znowu mam kogoś do sprzątania domu. Więc choć tyle mam mniej na głowie, a wierzcie mi, to ogromna pomoc i udogodnienie w domu który ma 3 piętra. Ja mam wielki brzuch, bo się roztyłam i wyglądam jak hipcia, więc i z ruchami coraz gorzej :/
Ale już niedługo wrócę do formy. Za niedługo urodzę i zacznie się harówka ;)
Dzisiaj w planie był lekarza -  zaliczony. Wyniki są bardzo dobre. Dostałam maść na obrzęki i żylaki, mam się smarować 3 razy dziennie. Jak za dwa tygodnie nie będzie poprawy dostanę jakieś leki, by mnie przygotować do porodu naturalnego.
Wszystko fajnie, byle się maluch obróci, bo poród pośladkowy jest bardziej ryzykowany i dla dziecka i dla mnie.
W domciu czysto - wprawdzie nie ja sprzątałam, ale ważne że jest posprzątane ;)
Zakupy meblowe - tak dzisiaj jedziemy po witrynę na książki. nareszcie, bo kartony wciąż zalegają na dole i sprawiają wrażenie bałaganu, a tego nie lubię. Reszta mebli będzie dokupowana sukcesywnie, jak tylko pozamykamy kwestię remontów.
Włosy - zafarbowane na bursztynowy. I fajnie jakaś odmiana się przyda ;)

czwartek, 1 maja 2014

To był dobry dzień

Ostatnio z M. mamy głównie dobre dni. To dobrze, że nastał spokój. Brakowało mi tego. Nadal jesteśmy zapracowani i zabiegani, a każdy weekend spędzamy z S. To się nie zmieniło, ale zmieniło się podejście M.
Muszę tylko pilnować jednej ważnej rzeczy, by M. znowu nie zapomniał o tym jak ma traktować mnie i Alexa. Gdy on jest czuły i kochający, wtedy i ja taka jestem. Gdy ja się staram a on ma wszystko gdzieś, zaczynam się denerwować i od razu zaczynam myśleć, że nie tego od życia oczekuję. Nie chcę być niczyją służącą. Chcę kochać i być kochana. Jeśli zacznę być dla M. gosposią, wtedy uznam że ponieśliśmy porażkę i odejdę.
Już byłam raz żoną, już żyłam z boku, mijając się. Zmieniłam całe swoje życie w imię miłości. Jeśli ta miłość również nie przetrwa próby czasu, będę bardzo rozczarowana, bo czułam że z M. łączy mnie coś wyjątkowego. Nie chciałabym z czasem uznać, że to była tylko namiętność, która nie miała wiele wspólnego z uczuciem jakiego pragnęłam...
Leżałam sobie dzisiaj na tarasie... Cieszyłam się chwilą błogiej ciszy. Wsłuchiwałam się w ćwierkające ptaszki, podziwiałam zieleń otaczających nas drzew... Czułam się szczęśliwa, choć w pewnej chwili przeszedł mnie dreszcz. Zostało już jakieś 6 tygodni... To tak niewiele. 6 tygodni i wezmę swojego drugiego synka w ramiona. Wspaniale. Ale... Boję się. Znowu czeka mnie poród. Bolało i to bardzo. Oby wszystko poszło bez powikłań i strasznego bólu. Waham się czasem czy nie zdecydować się na znieczulenie, ale wiem że lepiej wytrzymać ból i szybciej urodzić. To na pewno lepsze dla dziecka. Tak mówią... ale czy to aby na pewno prawda. Może tak, a może marketing, by NFZ nie wydawało kasy na znieczulenia.
Jakoś przeżyłam pierwszy poród, to i drugi dam radę, muszę. To tylko kilka/kilkanaście godzin, a potem się zapomina o całym tym bólu. Pamiętam jak położyli mi Alexa na klatce piersiowej. Spojrzałam na niego i od razu się zakochałam. Był taki cudowny, taki idealny, taki mój... Najpiękniejszy mały mężczyzna na świecie :)

sobota, 26 kwietnia 2014

Katharsis

Była rozmowa, były przeprosiny...
M. obiecał poprawę.
Czy się uda? Zobaczymy.
Ja wiem czego w związku potrzebuję i nie zadowolę się półśrodkami. Już i tak muszę się godzić na wiele kompromisów, dodatkowe są dla mnie nie do przyjęcia.
Chcę czuć się kochana, chcę czuć, że tworzymy rodzinę.
Tylko albo aż tyle...

wtorek, 22 kwietnia 2014

Czy to jest miłość?

Tej nocy spałam u Alexa w pokoju. Miałam zakatarzone dziecko pod ręką i nie musiałam słuchać uwag M. że przesadzam przenosząc małego na nasze piętro.
Oczywiście uszczypliwości z jego strony nie dało się uniknąć, ale sen u Alexa w pokoju trochę mnie wyciszył i uspokoił.
Prosiłam M. by odpuścił, by mnie nie prowokował, bo nie chcę się kłócić. Nie potrafił się wyciszyć, słowa raniły, a ja wydusiłam z siebie, że potrzebuję tylko miłości i wyszłam z sypialni. Po dłuższej chwili do pokoju wszedł M. i wyrzucił z siebie że coraz gorzej ze mną i powinnam się leczyć.
Może... W jednym na pewno ma rację, źle ze mną. Przezywam jakiś kryzys, a oziębłość i złośliwość M. mi nie pomaga.
U Alexa wylałam jeszcze trochę łez, ale próbowałam się uspokoić, bo przecież brzuś też płacze ze mną... Przykro mi że te wszystkie negatywne emocje są odczuwane przez tego małego bobaska, ale głaskałam brzuś i mówiłam, że kocham i czekam aż wezmę go w ramiona. Bo mimo tych wszystkich trudnych chwil, wiem że cokolwiek się wydarzy poradzę sobie. Nie ważne czy będzie mi w tym towarzyszył M. czy zostanę sama. Wiem że dla mnie miłość i wzajemny szacunek jest bardzo ważny. Jeśli nasz związek się wypali, odejdę. Wolę żyć sama niż w domu w którym nie ma miłości.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Z ostatniego tygodnia

Oglądałam "Wielkiego Gatsby" po raz drugi. Tak mi się jakoś spodobał, że siedzi mi w głowie i postanowiłam sobie zobaczyć go po raz kolejny...
W między czasie zaczęłam pisać notkę.
Alex śpi, chory, rozgrzany i zakatarzony....
Ja też jestem podziębiona, ale jednak trzymam się zdecydowanie lepiej. Mieliśmy wszyscy święcić pokarmy wielkanocne, ale choroba pokrzyżowała plany.
Nie czuję atmosfery świąt. W domu brak oznak Wielkanocy. Nie wiem do końca dlaczego. Może to kwestia tego, że jak zwykle święta za szybko przyszły, a ja nie miałam czasu się przygotować. Choć być może to nadmiar problemów i spraw, które mnie absorbuję...
Z dobrych wieści, skończyłam malować pokoje na dole. Poza tym jestem już od ubiegłego poniedziałku na L-4. Nie dawałam już rady i choć strasznie było mi żal odchodzić, wiem że po prostu musiałam.
Udało mi się skończyć porządkowanie mieszkania, a co za tym idzie wystawiłam mieszkanie do wynajęcia i w ciągu kilku dni podpisałam umowę z nowymi najemcami.
Z pozytywów to chyba tyle...
Problemów też trochę się przypałętało...
Nie mam już sprzątaczki. Okazała się niesłowna i współpraca się zakończyła, niestety. Generalnie byłam z niej zadowolona, sprzątała ok, ale widać to nie wszystko, ważne by mieć pewność że jak się z nią umówię to będzie. Nie lubię jak ktoś mi robi łaskę, a w jej przypadku chyba tak własnie było. Zraziłam się, ale będę szukała dalej, bo jak się pojawi maluch na świecie to się wykończę...
Ja i Alex jesteśmy przeziębieni, co za tym idzie, mam za sobą nie wiem już ile nocy nieprzespanych. Liczyć mogę tylko na siebie, M. choć jest w domu to przecież też ma prawo być zmęczony i tak sobie odsypia. Ja nie mam do tego prawa. Nie mogłabym spać spokojnie gdy dziecko płacze albo męczy go katar. Więc wstaję resztką sił, robię ciepłej herbatki, podaję syrop, czyszczę mu nosek, trochę ponoszę i tulę by się wyciszył. Potem odkładam malca do łóżeczka i sama próbuję zasnąć. Zmęczenie czasem działa na niekorzyść, pomimo braku sił, serce wali jak szalone, w głowie kłębią się różne myśli i w efekcie nie jestem w stanie zasnąć.
Ciemne chmury nad naszym związkiem. Jesteśmy obok siebie, już nie razem. Mijamy się, nie mamy dla siebie czasu, nie chce się nam. Zwłaszcza jemu... Ja jestem zmęczona i sfrustrowana, przez co łatwo wpadam w złość, a to nie pomaga.
Święta u teściów odbyły się w tym roku bez udziału mnie i Alexa. Szczerze? To gdy otworzyłam oczy i poczułam się jeszcze bardziej chora niż dnia poprzedniego odetchnęłam z ulgą... Uff... nie muszę iść do teściów i uśmiechać się choć tak bardzo nie mam na to ochoty... Na śniadanie wielkanocne poszedł M. z S.(synem nr 1). Dzięki temu teściowie mieli przy sobie najważniejsze osoby ja i Alex to tylko kłopot, dezorganizacja ich życia, której nie musieli oglądać.
Zasiadłam do śniadania wielkanocnego razem z synkami... Alexem i tym brzdącem w brzuszku. Byłam szczęśliwa że mam ich przy sobie. Byłam smutna że tak to wszystko musi wyglądać, ale szczęśliwa że nie będzie mnie tam...
Dużo płaczę bo emocje biorą górę. Nie mogę się pogodzić z tym, że czuję się z tym wszystkim taka samotna, że z planów o szczęśliwej rodzinie zostałam tylko ja, Alex i brzuś. Nie wiem jaki będzie najmłodszy szkrab, bo ponoć to co czuje i przezywa mama w ciąży wpływa na rozwój dziecka. Chciałam by tym razem było inaczej. Chciałam spokojnie cieszyć się faktem ze zostanę mamą po raz kolejny. Sądziłam, że tym razem będzie więcej czułości, miłości i dbałości o moją osobę. Cóż jest jej tyle ile sama jej sobie dam...
W weekend straciłam nad sobą panowanie, bo M. miał się zająć Alexem i wziął go na górę do pokoju. Po chwili dołączył do nich S. Cóż niby ok, chłopaki się bawią jest fajnie. Tyle że nie było. Poszłam po coś do pokoju i zobaczyłam jak świetnie M. spędza czas z najmłodszym synem... Otóż siedzi z S. na kanapie i grają sobie na komórkach w jakieś gry, a Alex zajmuje się sam sobą. Cały dzień spędzam z dzieckiem i dbam o jego rozwój, a on nie potrafi wykrzesać z siebie nawet tej krótkiej chwili. M. i S. spędzają tak większość wolnego czasu. Alex biega między nimi, ale nie potrafi jeszcze powiedzieć ojcu, że on też tu jest i potrzebuje jego uwagi. Nerwy mi puściły i wrzasnęłam że ma nie zapominać że ma jeszcze jednego syna. Po czym zabrałam Alexa i wyszłam.
Moje serce krwawi, gdy widzi brak ojcowskiej miłości. Dlaczego nie można tego pogodzić, dlaczego z jednym synem można siedzieć przytulonym na kanapie, a z drugim nie.
Dzisiaj rano gdzieś po 5, Alex obudził się po raz kolejny. Poprosiłam M. by wstał, zrobił małemu mleko i się nim zajął, bo ja muszę się przespać bo nie mam już sił. Owszem wstał, zrobił dziecku mleko, a potem włożył do łóżeczka klocki lego i sam położył się spać. W efekcie Alex po krótkim czasie się znudził i zaczął popłakiwać. M. smacznie chrapał, a ja wstałam bo cóż mogłam zrobić... Mały siedział w łóżeczku, zasmarkany, zapłakany i z kupą w pieluszce. Chciało mi się płakać. Wzięłam dziecko i zajęłam się nim.
Generalnie przez ciągłe upadki Alexa jestem przewrażliwiona, bo boję się by to się źle nie skończyło. Tyle razy nabił guza na główce, że już naprawdę się martwię... Tak strasznie go pilnuję, ale cóż znowu nie dopilnowałam. Przygotowywałam śniadanie i wypuściłam malca by sobie pobiegał. Nie wiem czy minęła choć minuta, bo już po chwili Alex wspiął się na kanapę z prędkością światła i nim zdążyłam dobiec uderzył się w policzek. Efekt? Śliwa pod okiem. Nie mam już sił. Nie wiem co z nim zrobić. Tak bardzo się staram uchronić go przed nieszczęściem, a on jest taki nieuważny. Mam do siebie żal. Moi rodzice ciągle mają pretensje że nie dbam o dziecko, a nie mają pojęcia ile mnie kosztuje ciągłe chodzenie za nim. Synek jest dla mnie najważniejszy i boli że moi rodzice uważają mnie za złą matkę. Nie chcę wpadać w paranoję, przecież nie mogę zamknąć dziecka w bańce.
Nie wiem czy wspominałam jeszcze o tym że nowi lokatorzy zdążyli mi zalać mieszkanie...
Tak nieszczęścia chodzą stadami...

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Alex rozciął wczoraj głowę :(

Alex śpi. Ja się relaksuję, a przynajmniej próbuję.
Dzisiaj pierwszy dzień na L-4. Zamiast pojechać do pracy zostałam z synem. Po pełnym wrażeń weekendzie zacieśniam więzi z Alexem i próbuję go wyciszyć, bo straszny z niego nerwus i psotnik.
W niedzielę wylądowaliśmy na ostrym dyżurze bo Alex potknął się i uderzył głową w bramkę ochronną dla dzieci (zrządzenie losu...). Rozciął czoło. Krwi było masa. Ja tak się zestresowałam, że bałam się że z tego wszystkiego jeszcze zacznę rodzić. M. zachował zimna krew i ścisnął ranę, kazał zakleić mocno plastrem, by rana się nie rozeszła. Na pogotowiu dowiedzieliśmy się że dzięki temu działaniu uchronił Alexa od zakładania szwów. Ma założone takie plastry szwowe, których nie wolno zmoczyć i broń boże odkleić. Mamy uważać na dziecko i chronić by nie uderzył się znowu w to samo miejsce, a za tydzień mamy przyjść na ściągnięcie tego i kontrolę.
Mam do siebie ogromny żal, że go nie upilnowałam, że to przecież ja kupiłam bramkę i założyłam w wejściu do kuchni. Teraz synem ma rozciętą głowę, a ja się modlę by nie było poważniejszych skutków tego uderzenia. Poza tym istnieje ryzyko że zostanie mu blizna na czole :(
Tak strasznie mi przykro. Teraz jestem cała zestresowana, oka z niego nie spuszczam co mnie strasznie męczy i stresuje. Jednak bardzo się boje by znowu jakiejś głupoty nie zrobił, bo sobie tego nie wybaczę...





 


sobota, 29 marca 2014

Z ostatnich dni

Gdybym powiedziała że powoli wychodzę z dołka, to pewnie bym skłamała, bo choć część rzeczy udało się załatwić/wyjaśnić to jest to dopiero wierzchołek góry lodowej...
Załatwiłam sprawy w US związane z mieszkaniem oraz wysłałam info do spółdzielni mieszkaniowej. Byłam już na badaniach z glukozy i teraz została mi jeszcze internista.
W mieszkaniu też kilka rzeczy udało się zrobić: wysprzątałam mały pokój, przemalowałam częściowo ścianę, zakleiłam kilka dziur i zaczęłam czyścić listwy w drugim pokoju. Poza tym wymieniłam klosz w przedpokoju, M. wymienił baterię umywalkową w łazience oraz silikon w kabinie prysznicowej. Wiem jeszcze sporo pracy przede mną, a sił jakoś coraz mniej, ale powoli, bardzo powoli zmierzam ku końcowi.
W ostatnim czasie umówiłam się z kilkoma paniami do sprzątania oraz odebrałam w tej sprawie mnóstwo @ i telefonów, ale udało się wybrałam jedną osobę. Jest to pani po 50-ce i dzisiaj była po raz pierwszy. Za tydzień znowu będzie, więc trochę mnie odciąży w obowiązkach domowych.
Ja rozmroziłam i wymyłam dzisiaj lodówkę, w końcu się doczekała. Przebrałam pościel i wyprałam 5 automatów prania! Do tego ogarnęłam trochę jeden z pokoi na dole i powoli zaczyna to jakoś wszystko wyglądać. Gdybym musiała sprzątać dom, na te rzeczy nie starczyło by już sił, a tak są zrobione.
Od poniedziałku rusza remont tarasu, to też jest jedna z pozytywnych rzeczy. Zamówiliśmy też bramy garażowe, niestety one będą za jakieś 4-5 tygodni. Poza tym posiałam trawę w ogrodzie i czekamy aż nam coś z tych ziarenek wyrośnie.
Jak widać coś udało się pchnąć do przodu, niestety są też takie rzeczy które zwalają z nóg. Jakie?
Cóż mamy na I piętrze ogrzewanie podłogowe, a to naprawdę fajna sprawa o ile nic się nie wydarzy. My "szczęściarze" zostaliśmy wyróżnienie przez los i jako jedni z nielicznych mamy przeciek tejże instalacji... Zaczęło się niewinnie, ściemniało kilka paneli. Teraz coraz większa przestrzeń nawilgła, nawet ściana jest wilgotna :( Co nas czeka? Trzeba rozebrać panele, pewnie skuć kawałek podłogi, odnaleźć wyciek, naprawić go, zrobić wylewkę na rozkopanym fragmencie, wyłożyć podłogę nowymi panelami, bo te już się do użytku nie nadają...
Tak, my to mamy szczęście....

PS Byłam też na spotkaniu z Mizią po 3 miesiącach od ostatniego widzenia. Było niby ok, jednak niezmiernie drętwo. Czuję że z dawnej, kilkunastoletniej przyjaźni niewiele zostało. Było do przewidzenia, jednak człowiek się jeszcze trochę łudził.

wtorek, 18 marca 2014

Życie mnie nie rozpieszcza.

Czuję się źle, żeby nie powiedzieć że chujowo.
Jestem przemęczona, a ilość problemów mnie miażdży. Nie ma czasu na beztroskę. Każdego dnia staram się coś zrobić by pchnąć sprawy na przód. Efekt? Marny.
Kiedy już robię 1 krok do przodu, nagle coś się dzieję i znowu jestem 5 do tyłu...
Czasem mam wrażenie, że to się nigdy nie skończy.
W trybie niemal pilnym musiałam rozwiązać umowę najmu z lokatorem w moim mieszkanku. Generalnie już samo to, że znowu będę musiał odebrać setki telefonów i umawiać się na taką samą ilość oględzin mieszkania, miałam ciarki i mdłości. Może się za bardzo rozczulałam nad sobą i teraz mnie pokarało, bo jedyne o czym marzę to właśnie dojść do tego momentu.
Sytuacja jest taka że kiedyś miałam moje kochane wycackane mieszkanko, a teraz mam mieszkanie doprowadzone do stanu tragicznego.
Nie mam pojęcia jak do tego doszło, ale jest po prostu strasznie...
Najemca miał sobie odmalować mieszkanie, ja kupiłam farby, tynk i inne niezbędne rzeczy. Mieszkanie wymagało odświeżenia, bo uznałam że ściany nie są już takie czyste jak powinny być. Zapewniłam materiał. Mieszkanie udostępniłam na 1,5-2 tygodni przed okresem rzeczywistego najmu, by nowy lokator mógł sobie na spokojnie mieszkanie odświeżyć. Odświeżał je aż do niedawna, tzn. zwlekał z malowaniem, ale ostatecznie je pomalował. Efekty przerażające... Pomalowane tak, że pewnie dzieciak zrobiłby to lepiej. Pełno dziur, nierówności, pęknięć, cieni, mazi... Do tego gniazdka, listwy przypodłogowe i futryny umazane farbą.













































Pojechałam tam dzisiaj by trochę posprzątać. Zamiast tego byłam załamana tymi wszystkimi rzeczami i głównie płakałam. Bo jak można doprowadzić komuś mieszkanie do takiego stanu. Nie mam już sił, a roboty czeka mnie mnóstwo. Do tego wychodząc zauważyłam że również drzwi wejściowe są uszkodzone, chyba ktoś wyłamał/wyrwał jeden. Wczoraj nie zauważyłam, a dzisiaj jak wychodziłam to przyjrzałam się dlaczego mam taki problem z zamknięciem drzwi...
Obraz nędzy i rozpaczy...
Wracałam samochodem do domu strasznie zmęczona. Bolało mnie serce i chciało mi się znowu płakać, bo zaczęłam się martwić o maleństwo w brzuszku, które musi ze mną to wszystko przeżywać.
Alexa cały dzień nie widziałam. Jak wychodziłam jeszcze spał, jak wróciłam już spał. Poszłam do niego, opatuliłam kołderką, pogłaskałam i powiedziałam że kocham.
Bo kocham tak bardzo obu moich synków, a w tym wszystkich to właśnie dla nich mam najmniej czasu...