sobota, 26 kwietnia 2014

Katharsis

Była rozmowa, były przeprosiny...
M. obiecał poprawę.
Czy się uda? Zobaczymy.
Ja wiem czego w związku potrzebuję i nie zadowolę się półśrodkami. Już i tak muszę się godzić na wiele kompromisów, dodatkowe są dla mnie nie do przyjęcia.
Chcę czuć się kochana, chcę czuć, że tworzymy rodzinę.
Tylko albo aż tyle...

wtorek, 22 kwietnia 2014

Czy to jest miłość?

Tej nocy spałam u Alexa w pokoju. Miałam zakatarzone dziecko pod ręką i nie musiałam słuchać uwag M. że przesadzam przenosząc małego na nasze piętro.
Oczywiście uszczypliwości z jego strony nie dało się uniknąć, ale sen u Alexa w pokoju trochę mnie wyciszył i uspokoił.
Prosiłam M. by odpuścił, by mnie nie prowokował, bo nie chcę się kłócić. Nie potrafił się wyciszyć, słowa raniły, a ja wydusiłam z siebie, że potrzebuję tylko miłości i wyszłam z sypialni. Po dłuższej chwili do pokoju wszedł M. i wyrzucił z siebie że coraz gorzej ze mną i powinnam się leczyć.
Może... W jednym na pewno ma rację, źle ze mną. Przezywam jakiś kryzys, a oziębłość i złośliwość M. mi nie pomaga.
U Alexa wylałam jeszcze trochę łez, ale próbowałam się uspokoić, bo przecież brzuś też płacze ze mną... Przykro mi że te wszystkie negatywne emocje są odczuwane przez tego małego bobaska, ale głaskałam brzuś i mówiłam, że kocham i czekam aż wezmę go w ramiona. Bo mimo tych wszystkich trudnych chwil, wiem że cokolwiek się wydarzy poradzę sobie. Nie ważne czy będzie mi w tym towarzyszył M. czy zostanę sama. Wiem że dla mnie miłość i wzajemny szacunek jest bardzo ważny. Jeśli nasz związek się wypali, odejdę. Wolę żyć sama niż w domu w którym nie ma miłości.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Z ostatniego tygodnia

Oglądałam "Wielkiego Gatsby" po raz drugi. Tak mi się jakoś spodobał, że siedzi mi w głowie i postanowiłam sobie zobaczyć go po raz kolejny...
W między czasie zaczęłam pisać notkę.
Alex śpi, chory, rozgrzany i zakatarzony....
Ja też jestem podziębiona, ale jednak trzymam się zdecydowanie lepiej. Mieliśmy wszyscy święcić pokarmy wielkanocne, ale choroba pokrzyżowała plany.
Nie czuję atmosfery świąt. W domu brak oznak Wielkanocy. Nie wiem do końca dlaczego. Może to kwestia tego, że jak zwykle święta za szybko przyszły, a ja nie miałam czasu się przygotować. Choć być może to nadmiar problemów i spraw, które mnie absorbuję...
Z dobrych wieści, skończyłam malować pokoje na dole. Poza tym jestem już od ubiegłego poniedziałku na L-4. Nie dawałam już rady i choć strasznie było mi żal odchodzić, wiem że po prostu musiałam.
Udało mi się skończyć porządkowanie mieszkania, a co za tym idzie wystawiłam mieszkanie do wynajęcia i w ciągu kilku dni podpisałam umowę z nowymi najemcami.
Z pozytywów to chyba tyle...
Problemów też trochę się przypałętało...
Nie mam już sprzątaczki. Okazała się niesłowna i współpraca się zakończyła, niestety. Generalnie byłam z niej zadowolona, sprzątała ok, ale widać to nie wszystko, ważne by mieć pewność że jak się z nią umówię to będzie. Nie lubię jak ktoś mi robi łaskę, a w jej przypadku chyba tak własnie było. Zraziłam się, ale będę szukała dalej, bo jak się pojawi maluch na świecie to się wykończę...
Ja i Alex jesteśmy przeziębieni, co za tym idzie, mam za sobą nie wiem już ile nocy nieprzespanych. Liczyć mogę tylko na siebie, M. choć jest w domu to przecież też ma prawo być zmęczony i tak sobie odsypia. Ja nie mam do tego prawa. Nie mogłabym spać spokojnie gdy dziecko płacze albo męczy go katar. Więc wstaję resztką sił, robię ciepłej herbatki, podaję syrop, czyszczę mu nosek, trochę ponoszę i tulę by się wyciszył. Potem odkładam malca do łóżeczka i sama próbuję zasnąć. Zmęczenie czasem działa na niekorzyść, pomimo braku sił, serce wali jak szalone, w głowie kłębią się różne myśli i w efekcie nie jestem w stanie zasnąć.
Ciemne chmury nad naszym związkiem. Jesteśmy obok siebie, już nie razem. Mijamy się, nie mamy dla siebie czasu, nie chce się nam. Zwłaszcza jemu... Ja jestem zmęczona i sfrustrowana, przez co łatwo wpadam w złość, a to nie pomaga.
Święta u teściów odbyły się w tym roku bez udziału mnie i Alexa. Szczerze? To gdy otworzyłam oczy i poczułam się jeszcze bardziej chora niż dnia poprzedniego odetchnęłam z ulgą... Uff... nie muszę iść do teściów i uśmiechać się choć tak bardzo nie mam na to ochoty... Na śniadanie wielkanocne poszedł M. z S.(synem nr 1). Dzięki temu teściowie mieli przy sobie najważniejsze osoby ja i Alex to tylko kłopot, dezorganizacja ich życia, której nie musieli oglądać.
Zasiadłam do śniadania wielkanocnego razem z synkami... Alexem i tym brzdącem w brzuszku. Byłam szczęśliwa że mam ich przy sobie. Byłam smutna że tak to wszystko musi wyglądać, ale szczęśliwa że nie będzie mnie tam...
Dużo płaczę bo emocje biorą górę. Nie mogę się pogodzić z tym, że czuję się z tym wszystkim taka samotna, że z planów o szczęśliwej rodzinie zostałam tylko ja, Alex i brzuś. Nie wiem jaki będzie najmłodszy szkrab, bo ponoć to co czuje i przezywa mama w ciąży wpływa na rozwój dziecka. Chciałam by tym razem było inaczej. Chciałam spokojnie cieszyć się faktem ze zostanę mamą po raz kolejny. Sądziłam, że tym razem będzie więcej czułości, miłości i dbałości o moją osobę. Cóż jest jej tyle ile sama jej sobie dam...
W weekend straciłam nad sobą panowanie, bo M. miał się zająć Alexem i wziął go na górę do pokoju. Po chwili dołączył do nich S. Cóż niby ok, chłopaki się bawią jest fajnie. Tyle że nie było. Poszłam po coś do pokoju i zobaczyłam jak świetnie M. spędza czas z najmłodszym synem... Otóż siedzi z S. na kanapie i grają sobie na komórkach w jakieś gry, a Alex zajmuje się sam sobą. Cały dzień spędzam z dzieckiem i dbam o jego rozwój, a on nie potrafi wykrzesać z siebie nawet tej krótkiej chwili. M. i S. spędzają tak większość wolnego czasu. Alex biega między nimi, ale nie potrafi jeszcze powiedzieć ojcu, że on też tu jest i potrzebuje jego uwagi. Nerwy mi puściły i wrzasnęłam że ma nie zapominać że ma jeszcze jednego syna. Po czym zabrałam Alexa i wyszłam.
Moje serce krwawi, gdy widzi brak ojcowskiej miłości. Dlaczego nie można tego pogodzić, dlaczego z jednym synem można siedzieć przytulonym na kanapie, a z drugim nie.
Dzisiaj rano gdzieś po 5, Alex obudził się po raz kolejny. Poprosiłam M. by wstał, zrobił małemu mleko i się nim zajął, bo ja muszę się przespać bo nie mam już sił. Owszem wstał, zrobił dziecku mleko, a potem włożył do łóżeczka klocki lego i sam położył się spać. W efekcie Alex po krótkim czasie się znudził i zaczął popłakiwać. M. smacznie chrapał, a ja wstałam bo cóż mogłam zrobić... Mały siedział w łóżeczku, zasmarkany, zapłakany i z kupą w pieluszce. Chciało mi się płakać. Wzięłam dziecko i zajęłam się nim.
Generalnie przez ciągłe upadki Alexa jestem przewrażliwiona, bo boję się by to się źle nie skończyło. Tyle razy nabił guza na główce, że już naprawdę się martwię... Tak strasznie go pilnuję, ale cóż znowu nie dopilnowałam. Przygotowywałam śniadanie i wypuściłam malca by sobie pobiegał. Nie wiem czy minęła choć minuta, bo już po chwili Alex wspiął się na kanapę z prędkością światła i nim zdążyłam dobiec uderzył się w policzek. Efekt? Śliwa pod okiem. Nie mam już sił. Nie wiem co z nim zrobić. Tak bardzo się staram uchronić go przed nieszczęściem, a on jest taki nieuważny. Mam do siebie żal. Moi rodzice ciągle mają pretensje że nie dbam o dziecko, a nie mają pojęcia ile mnie kosztuje ciągłe chodzenie za nim. Synek jest dla mnie najważniejszy i boli że moi rodzice uważają mnie za złą matkę. Nie chcę wpadać w paranoję, przecież nie mogę zamknąć dziecka w bańce.
Nie wiem czy wspominałam jeszcze o tym że nowi lokatorzy zdążyli mi zalać mieszkanie...
Tak nieszczęścia chodzą stadami...

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Alex rozciął wczoraj głowę :(

Alex śpi. Ja się relaksuję, a przynajmniej próbuję.
Dzisiaj pierwszy dzień na L-4. Zamiast pojechać do pracy zostałam z synem. Po pełnym wrażeń weekendzie zacieśniam więzi z Alexem i próbuję go wyciszyć, bo straszny z niego nerwus i psotnik.
W niedzielę wylądowaliśmy na ostrym dyżurze bo Alex potknął się i uderzył głową w bramkę ochronną dla dzieci (zrządzenie losu...). Rozciął czoło. Krwi było masa. Ja tak się zestresowałam, że bałam się że z tego wszystkiego jeszcze zacznę rodzić. M. zachował zimna krew i ścisnął ranę, kazał zakleić mocno plastrem, by rana się nie rozeszła. Na pogotowiu dowiedzieliśmy się że dzięki temu działaniu uchronił Alexa od zakładania szwów. Ma założone takie plastry szwowe, których nie wolno zmoczyć i broń boże odkleić. Mamy uważać na dziecko i chronić by nie uderzył się znowu w to samo miejsce, a za tydzień mamy przyjść na ściągnięcie tego i kontrolę.
Mam do siebie ogromny żal, że go nie upilnowałam, że to przecież ja kupiłam bramkę i założyłam w wejściu do kuchni. Teraz synem ma rozciętą głowę, a ja się modlę by nie było poważniejszych skutków tego uderzenia. Poza tym istnieje ryzyko że zostanie mu blizna na czole :(
Tak strasznie mi przykro. Teraz jestem cała zestresowana, oka z niego nie spuszczam co mnie strasznie męczy i stresuje. Jednak bardzo się boje by znowu jakiejś głupoty nie zrobił, bo sobie tego nie wybaczę...