sobota, 17 grudnia 2011

Czasem cisza pomaga.

Czasem, trzeba nabrać dystansu do siebie, do innych, do tego co dzieje się w okół nas. Nie na wszystko mamy wpływ, na większość rzeczy jednak nie.
W pracy gorąco. Wiele się dzieje, zbyt wiele. Jestem przemęczona i przepracowana. Rzadko włączam komputer, bo po pracy nie mam już na to ochoty. Staram się skupić na innych rzeczach.
Dni mijają szybko, jeden za drugim, ale są dobre.
Z M. układa się bardzo dobrze, tzw. sielanka.

Siedzę przy stole z kubkiem grzanego wina. Rzuciłam spojrzenie M. Zapytał czy bloguję. Tak bloguję...

Niedawno miałam urodziny. Były wspaniałe. Zaprosiłam do restauracji rodziców M. i moich. W końcu się poznali. Świętowaliśmy w szóstkę. Naprawdę było fantastycznie. Mam nadzieję, że teraz już zawsze urodziny i inne uroczystości będziemy świętować w takim, albo i większym gronie.

Obok stoi choinka. Piękna kolorowa. Lubie na nią patrzeć. Ubieraliśmy ją wspólnie, ja, M. i S. Bardzo podoba mi się ta nasza choinka...

Myślę o Mizi, mojej psiapsióle.... Szczęśliwa chodzi ostatnio. W końcu się zakochała, a w tym całym zamieszaniu maczałam palce ja i moja mama.... Wyswatałyśmy ją i jest teraz mega szczęśliwa, aż miło na nią popatrzeć. Sylwestra spędzimy w czwórkę, dwie szczęśliwe pary... Chyba że jeszcze ktoś dołączy, kto wie...

Kilka dni temu dostałam okres, kolejny... Dopadł mnie podczas delegacji, wieczorem w hotelu... Kilka godzin wcześniej jadąc w pociągu myślałam, łudziłam się, że może tym razem jestem w ciąży. Wyobrażałam sobie jak powiem o tym M., a potem jak podczas kolacji wigilijnej powiemy o tej nowinie jednym i drugim rodzicom.
Niestety nie powiemy, bo nie ma co. Może jestem zbyt niecierpliwa, ale miałam wielką nadzieję, że w końcu zobaczę dwie kreski na teście ciążowym.

W radiu rozbrzmiewa 7 second, jakieś wspomnienia z przeszłości mnie dopadają... Ex-małż zadzwonił z życzeniami, w dzień urodzin. Miło się rozmawiało, ale nic nie czułam, zupełnie nic, poza zwykłą sympatią. Kocham M. i naprawdę dobrze mi z nim, mimo tych wszystkich trudnych chwil.


czwartek, 24 listopada 2011

Zbliżają się święta... Nie wiem co w tym roku przyniosą.
Na pewno spędzimy je w większym gronie, tzn. spędzimy je z synem M. i być może którymiś rodzicami. Problem w tym że i jedni i drudzy chcieliby spędzić te święta z nami. Najfajniej byłoby spędzić je w towarzystwie jednych i drugich rodziców. Wtedy bylibyśmy wszyscy szczęśliwi. Niestety póki co warunki na to nie pozwalają, a nie chcę się bawić teraz w szybkie urządzanie dużego pokoju. Takie plany mam na wiosnę, wtedy planuję mieć w pokoju stół z krzesłami i jakoś może by się wszyscy pomieścili.
Z newsów jeszcze tyle, że ex M. straciła pracę, a co za tym idzie, mogą nas czekać kolejne problemy. Jednak póki co nie mam sił i chęci by się tym przejmować na zapas.
Jutro idę na badanie USG, mam nadzieję że wszystko będzie ok.

czwartek, 17 listopada 2011

A po burzy...

Oczywiście po burzy zawsze przychodzi słońce :)
M. wczoraj wieczorem pozytywnie mnie zaskoczył. Kupił mi słodkości na przeprosiny, przytulił, przeprosił i przyznał racje. Nie ważne kto ma rację, ważne by się dogadać i wspierać. Przyczyną spięcia była naprawdę błahostka i też mogłam troszkę delikatniej powiedzieć o co mi chodzi. Najważniejsze że jest znowu dobrze.
Na weekend mam fajne plany :). Jutro mam spotkanie z dziewczynami z pracy, a w sobotę spotkanie z Mizią połączone z metamorfozą koloru włosów.
Trochę się boję zmiany koloru i ostatecznie jeszcze go nie wybrałam. Kto wie co z tej metamorfozy wyjdzie ;)

środa, 16 listopada 2011

Jestem samotna wyspą...

Jestem samotną wyspą, okrętem dryfującym po bezkresnym oceanie.
Wszystko zmieniłam w swoim życiu. Zostawiłam męża, dla tego, którego tak bardzo pokochałam. Bezgranicznie mu ufałam i nie miałam wątpliwości, że muszę odejść od małża i zacząć nowe, lepsze życie.
Minęło już niemal dwa lata odkąd jesteśmy razem z M. Bywało różnie, raz wzloty, raz upadki. Nasz związek to wciąż jedna wielka niewiadoma. Kiedyś myślałam, że jestem dla niego wszystkim, że jestem jego skarbem o który będzie dbał. Dbał i owszem, lecz niestety nie tak jak bym tego chciała. Rodzina zobowiązuje, a on już ją ma. Trudno tak żyć, w cieniu jego przeszłości.
M. uważa że dał mi bardzo wiele, że jest wspaniały, czuły i kochający. Nie rozumie, moich rozterek i żalu za to jak kiedyś postąpił. Dla niego wszystko jest proste. Muszę zacząć traktować jego syna jak członka rodziny, to wtedy będziemy szczęśliwi. Ma rację. Nie twierdzę, że nie. Tylko po tym wszystkim co było, trudno mi zaakceptować jego syna w naszym życiu. Przecież, po części M. właśnie z jego powodu, na początku naszego związku zostawił mnie samej sobie. Łatwo jest mówić: zamknij to, nie wracaj do tego. Tyle że ja nie potrafię. Przyczyna? Brak zaufania. Już nie wierzę, że się o mnie zatroszczy, że będzie mnie wspierał i zawsze będzie stal za mną murem.
Czasem się kłócimy, raz częściej raz rzadziej. Nigdy nie wiem czy ta kłótnia jest tą ostatnią, czy jeszcze nie.
Wczoraj znowu doszło do sprzeczki. Jak zazwyczaj, poszło o pierdołę. Efekt jest taki że M. jest nadal nadąsany i strasznie obrażony, a ja chyba nie zamierzam na chama próbować załagodzić sprawy. Coraz bardziej obojętne staje się dla mnie to czy rozmawiamy normalnie, czy się po prostu mijamy.
Odczucia mam różne. Choć boję się do tego przyznać, chyba obawiam się że to, że się ze sobą związaliśmy  było błędem.
Czasem wydaje mi się, że to tylko kwestia czasu i gdy tylko jego ex małżonka się wyprowadzi z jego mieszkania, nasze drogi chyba się rozejdą. M. chciałby wrócić do swojego komfortowego mieszkania, a ja raczej nie zamierzam. Tu jestem u siebie, bezpieczna i nikt mnie stąd nie wyrzuci. W jego mieszkaniu już nie będę u siebie. Jego syn bardzo się cieszy na myśl, że moglibyśmy zamieszkać w tamtym mieszkaniu, bo po szkole mógłby do nas wpadać i w ogóle częściej bywać. Ja na samą myśl o tym jestem przerażona i tym bardziej nie chcę opuszczać swojej bezpiecznej oazy.
To aż nienaturalne, ale powoli zaczynam się już nawet przyzwyczajać do myśli, że wkrótce w tym łóżku będę spała sama...
Myślałam nawet o tym, że gdyby po naszym rozstaniu okazało się że jestem w ciąży, nie powiedziałabym mu o tym że jest ojcem. Wyparłabym się i powiedziała, że po rozstaniu szukałam pocieszenia i znalazłam je.
Nie potrzebuje jego pomocy, czy wsparcia. W najtrudniejszych chwilach i tak musiałam sobie poradzić sama. W takiej sytuacji też bym sobie poradziła. Wszystko udźwignę. Jestem silną kobietą i nie pozwolę się nikomu stłamsić.
Ciężko mi, ale wiem że jemu tez nie jest łatwo. Kocha swojego syna ponad wszystko i też pewnie ciężko mu patrzeć jak ten chłopak do mnie lgnie, jak się we mnie wtula i nie odstępuje na krok, wiedząc że ja chciałabym uciec. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale naprawdę mi ciężko gdy on się tak we mnie wtula.
Pisałam wielokrotnie, że nie krzywdzę tego dziecka, zresztą gdyby tak było nie wariowałby tak na moim punkcie, tyle że jego bliskość mnie przytłacza, a ja nie potrafię sobie z tym poradzić.
Trudno jest też widzieć z jaką miłością M. patrzy na syna, mając zarazem świadomość tego, że na mnie nigdy tak nie będzie patrzył. Syna kocha miłością bezwarunkową, a mnie miłością warunkową. Ja to widzę i wiem, że z dzieckiem nie mogę i nie chcę rywalizować.
Nie chcę też dostawać okruchów, bo jedyne o czym tak bardzo marzyłam, to żyć pełnią życia i pełnia miłości.

PS Mam okres. Może to trochę tłumaczy moje stany depresyjne.
Wiem że opinie będą różne, ale przecież to mój kawałek wirtualnej rzeczywistości i nie mam ochoty kontrolować tu swoich myśli.

środa, 9 listopada 2011

Zatrzymać się...

Jakiś ciężki ten tydzień. Tyle się w pracy dzieje, że aż trudno to ogarnąć. Całe szczęście czeka nas dłuższy weekend, w dodatku będziemy tylko we dwójkę i mimo iż mam w pracy dyżur cieszę się ogromnie. S. jest ok ale bywa bardzo zaborczy i uciążliwy, co po kilku spędzonych dniach daje się we znaki.
Dzisiaj jestem sama bo M. pojechał do swojego syna. Ja wróciłam z pracy kolo 19:30 i ledwo zrobiłam sobie coś do jedzenia, zadzwoniła Mizia. Choć nie miałam już najmniejszej ochoty na gadanie jakoś nie miałam serca jej spławić. Teraz mam chwilę spokoju, pewnie jakieś pół godziny zanim wróci M. Wzięłam więc laptopa na kolanka zrobiłam sobie zielonej herbatki, nałożyłam maseczkę na twarz i włączyłam radio Crema Cafe na gadulcu. Pełen relaks choć przez 30 minut :)

PS Okres się spóźnia. Uznałam to za dobrą kartę i z nadzieją zrobiłam dzisiaj test. Efekt jest taki, że miesiączki nie mam, ale w ciąży też nie jestem... Wszystko do dupy, ale co zrobić.
Relaksuję się, nic innego mi nie pozostało.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Sposób na relaks.

Listopad już. To taki nostalgiczny miesiąc. Kojarzy mi się bardziej z szarością niż złotą jesienią. Choć póki co pogoda dopisuje, wiadomo że wiecznie trwać nie będzie.
Natłok pracy czasem mnie przygnębia, ale staram się wyłączyć to co złe i skupić na tym co pozytywne.
Dla relaksu ostatnio kupiłam sobie ciekawą książkę: "Bajki rozebrane" Katarzyna Miller i Tatiana Cichocka. Czasem trzeba zrobić coś dla duszy. Zająć myśli czymś innym. Trzeba zrobić coś dla siebie, a książka to chyba dobry sposób na relaks ;)

poniedziałek, 24 października 2011

Silna, czy lekkomyślna?

W gruncie rzeczy myślę że jestem silną kobietą, choć czasem obawiam się, że raczej lekkomyślną. Decyzje podejmuje w locie. Jak mnie coś wkurzy to wpadam w szał i w całym tym amoku czasem powiem zbyt wiele. Kroczę do przodu i choć wydaje mi się, że do czegoś zmierzam, raczej kroczę bez celu.
Najlepiej czuje się w sowim towarzystwie. Wykąpana, w ciepłym różowym szlafroku, na wielkim i wygodnym łóżku, z laptopem i szklanka zielonej herbaty na nocnym stoliku.
Potrafię żyć bez mężczyzn, choć kiedyś wydawało mi się, że to niemożliwe.
Czasem leżę na łóżku z M., przyglądam mu się i zastanawiam czy za 5, 10, 20 lat nadal będziemy razem. Fajnie jest mieć kogoś na kim można się wesprzeć w trudnych chwilach, ale jak nie można to co...
Najtrudniej jest mi zapomnieć, że kiedy zaczynaliśmy wspólne życie, on zamiast zatroszczyć się o mnie budował dobre relacje z ex.
Na początku związku buduje się podstawy, najlepiej solidne by przetrwały niejeden wstrząs. Nasze są chwiejne. Stałam się przez to odrębną jednostką. troszczę się o siebie tak jak potrafię najlepiej, bo wiem że dla niego inne rzeczy są ważniejsze. Ma w końcu dziecko za które czuje się odpowiedzialny.
Nie chciałam być odrębną jednostką. Szkoda że doprowadził do tego, że jestem tak nieufna.


czwartek, 20 października 2011

Odcięta

Komp mi padł i musiałam złożyć reklamację. Jestem całkowicie odcięta od netu. Mam nadzieję że to już długo nie potrwa i w końcu do was wrócę.
U lekarza byłam. Nic szczególnego się nie dowiedziałam, poza tym że wszystko wydaje się być ok. Takie sytuacje z tym krwawieniem czasem się zdarzają i nie powinna wpadać w panikę, po prostu nie zawsze od razu się udaje... Na wszelki wypadek dostałam skierowanie na usg by potwierdzić, że nic złego rzeczywiście się nie dzieje.
W między czasie zaliczyłam kolejne krwawienie, zdaje się że teoretycznie mógł być to po prostu "planowy: okres. Jakoś się z tym pogodziłam, że jest jak jest. Mam nadzieję że to wszystko to nic strasznego, zwykła reakcje na stres i organizm się trochę zbuntował. Nie myślę o tym inaczej, nie analizuję nie zastanawiam się, bo przecież bym zwariowała.

PS Do was zajrzę już pewnie niedługo, jak tylko odzyskam swój mam nadzieję sprawny sprzęt ;)
Pozdrawiam

wtorek, 27 września 2011

Czuję pustkę

Czuję pustkę, właściwie nie wiem dlaczego. Chyba mnie to wszystko przerasta. Jestem przemęczona i zestresowana. Najchętniej zaszyła bym się w swoich czterech ścianach i jeszcze wyłączyła telefon.
W pracy, jak to w pracy, nawał zleceń i niezliczona ilość ustaleń do poczynienia. Moje dziewczyny już też mnie wykańczają. O wszystko ciągle się pytają, nikt samodzielnej decyzji nie podejmie, bo to wiąże się z ewentualnymi konsekwencjami. Jestem zasypywana pytaniami i @ z prośbą o podjęcie decyzji, ustalenie, priorytetów, zaakceptowanie zmian, spotkań z klientami, akceptacją poszczególnych wysyłanych @. No zwariować można od ilości tego wszystkiego.
Po pracy przychodzę już psychicznie padnięta a tu telefon od mamy której się wysypał komputer z pretensją, że ma do dumy kompa, że system który ma też jest do dupy, bo ciągle się jej coś dzieje. No zwariować z nimi wszystkimi można.
Mam serdecznie dość wysłuchiwania jakichkolwiek pretensji i żalów, jedyne czego chcę, to trochę spokoju.
Poza tym od przyszłego miesiąca jedna z pracownic, która niedawno wróciła z wychowawczego, a aktualnie pracowała tylko na niewielką część etatu, miała przejść na pełen etat. Bardzo się cieszyłam, bo jest nam potrzebne wsparcie. W sumie to się w tej kwestii nic nie zmieniło. Dziewczyna będzie od przyszłego tygodnia na pełen etat, tyle tylko, że podzieliła się ze mną pewnym newsem, otóż jest w ciąży.... z czwartym już dzieckiem.
W sumie to fajnie, cieszę się jej szczęściem, nie mniej jednak trochę mnie wiadomość dobiła, bo miało być troszkę lepiej a wygląda na to że będzie jeszcze ciężej... Bez kolejnej osoby, chyba się wykończę już do reszty.
Poza tym dopadł mnie też smutek. Bo jej udało się po raz czwarty, a ja wygląda na to że jestem do dupy, bo nawet raz nie mogę zostać mamą.
Troszkę się w tym wszystkim nie mogę odnaleźć. Bardzo chciałam mieć rodzinę, taką własną, a nie wypożyczaną. Póki co jej nie mam, a zważywszy na problemy natury biologicznej które się ostatnio pojawiły, wygląda na to że raczej marnie to będzie wyglądało.
Nie wiem jak to wpłynie na nasz związek. Czas pokaże. Póki co jestem wycofana, bo mam wrażenie, że tylko ja mam z tym problem. M. ma już syna i gdyby nie to, że mnie kocha i wie, że ja też chcę być matką, pewnie nie zdecydowałby się na dziecko. Mam wręcz wrażenie że obecny stan rzeczy bardzo by mu odpowiadał. Mi nie i wiem, że będzie mi ciężko jeśli się nie uda.
Nie wiem jak będą wyglądały nasze relacje, ale widzę po sobie że łatwo mi nie będzie.
Wkrótce exżona wyprowadzi się z mieszkania M. i on za wszelką cenę próbuje mnie namówić na przeprowadzkę. Jego mieszkanie jest większe, o lepszym standardzie, ale nie jest moje i ja nie chcę tam mieszkać. Tu czuję się dobrze i bezpiecznie. Wiem że tego co tu stworzę, nikt mi nie zabierze. Tam zawsze będę obca. Gdyby cokolwiek mu się stało, wylecę stamtąd na zbity pysk, bo wtedy mieszkanie przejmie exk z synem. Nie chcę tracić pieniędzy i energii na coś co nie jest moje. Dom to ma być moja oaza, miejsce w którym mnie nikt nie skrzywdzi i do którego zawsze będę mogła wracać.
Między mną a M. doszło nawet do małej sprzeczki w kwestii przeprowadzi, bo on naciska, a ja nie odpuszczam. Powiedziałam krótko, że mu nie ufam, bo już mi pokazał czyje dobro się dla niego liczy i sama muszę o siebie zadbać, a w związku z tym nigdzie się stąd nie ruszę. Jeśli ma takie życzenie może się przeprowadzić, ale beze mnie, zawsze możemy mieszkać oddzielnie.
*             *             *             *             *             *             *             *             *
Chyba jestem niesprawiedliwa dla M. Jestem rozgoryczona i nie potrafię sobie sama ze sobą poradzić.
Wieczorem był taki czuły. Przytulał, całował i mówił że wszystko się ułoży, że mnie kocha i nie wie jak mi pomóc. Martwi go to co się ze mną dzieje i pytał czy może coś dla mnie zrobić.
Był naprawdę kochany.

poniedziałek, 26 września 2011

Los

Wizyta u lekarza umówiona niestety, najwcześniejszy wolny termin jest dopiero za 3 tygodnie... Ale co tam... mogło być i trzy miesiące. Biorąc pod uwagę innych lekarzy specjalistów, okres oczekiwania wcale nie jest taki długi.
A mówiąc poważnie, to aż się wszystkiego odechciewa. Co mi jest nie wiem i jak widać nieprędko się dowiem.
W sumie trzymam się nieźle. Co ma być to będzie, jak widać nie na wszystko ma się wpływ.
Za oknami jesień. Pod nogami plączą się kasztany. Taka słoneczna ma swój urok, tylko te dni coraz krótsze wprawiają mnie w melancholijny nastrój.



niedziela, 25 września 2011

Kolejna troska

Znowu plamię... Te krwawienie mnie martwią.
Powinnam była iść do gina już dwa tygodnie temu, ale jakoś się nie wybrałam... Chyba bałam się, że usłyszę coś niedobrego. Łatwiej jest się łudzić, że wszystko jest ok  i jak tylko przyjdzie właściwa pora, doczekam się swojego potomka.
Wcześniej nie miewałam takich problemów. Okres był regularny i między okresowych plamień nie było.
Może po prostu znowu się nie udało.
Może nie potrzebnie się martwię i wyolbrzymiam całą tą sytuację, ale jednak nie wydaje się to być normalne i stąd ten cały mój niepokój.
W pracy stres mnie nie oszczędza. Dzieje się dużo, problemów jest coraz więcej. W tym tygodniu miałam też dwie mało przyjemne rozmowy z pracownicami w dziale. Jedna notorycznie się spóźniała, druga zaczęła stawiać warunki, odmawiała wykonywania poleceń służbowych. Oj działo się działo. Na szczęście w obu przypadkach udało mi się odnieść pozytywny skutek. Problem spóźniania odszedł w niepamięć, a niesubordynacja została stłamszona w zarodku. Obie dziewczyny znowu są do rany przyłóż i oby tak już zostało.
Pracujemy w dużym stresie i naprawdę wiele jestem w stanie zrozumieć, ale dziewczyny muszą pamiętać, że chcę dla nich dobrze i nie mam już sił i energii by walczyć jeszcze z problemami w dziale. Od początku staję za nimi murem. Wiedzą to, myślę że doceniają, ale jak każdy czasem maja tez gorszy dzień ;)
Smutno mi. Być może właśnie przez te wszystkie spięcia, awantury, starcia z Bossem, wyssały ze mnie całą energię, a skutkiem tego może jest właśnie, kolejna utracona szansa na bycie matką...

środa, 21 września 2011

Kto to będzie czytał?

Piszę te swoje gryzmoły od lat nastu. W blogowym świcie istnieję od 6 lat.
Skrzętnie notuję wszystkie te swoje przemyślenia, choć czasem zastanawiam się po co.
Do przeszłości wracam rzadko, głównie z braku czasu. Nie wiem czy kiedyś się coś w tej kwestii zmieni, może na emeryturze. Pytanie czy jej dożyję.
Mimo to pisze dalej, bo naprawdę tego potrzebuję. Chyba jestem trochę uzależniona. Chyba łatwiej mi napisać co czuję niż o tym opowiadać...
*            *            *            *            *            *            *            *
Byliśmy dzisiaj z M. na spacerze. Resztki promieni słońca oświetlały nasze ciała. Ciepły, przyjemny wieczór.
Fajnie było. Lubię spacery.
Tylko troszkę przeszłość mnie męczyła. Kiedyś spacerowałam tam z małżem. Byliśmy wtedy szczęśliwi. Trzymaliśmy się za ręce. Snuliśmy plany na przyszłość. Dzisiaj już nie ma nas...
Czasem się boję, że z M. będzie podobnie. Przecież nic nie trwa wiecznie, a kiedy iskra zgaśnie, trudno ją wzniecić.
Co przyniesie mi przyszłość? Nie wiem. Może to i dobrze, czasem lepiej nie wiedzieć.
Raz podjętej decyzji nie wolno żałować. Każda zmiana wzbogaca nas o nowe doświadczenia. Jesteśmy silniejsi. Decyzja o tym, że chcę być z M. była słuszna. On daje mi dużo szczęścia i choć pamiętam również o tych wszystkich łzach, wiem że musiało tak być.
Czego żałuję?
Tego, że skrzywdziłam małża, bo nie zasłużył na to. Dzisiaj więcej rozumiem, ale nie ma to już znaczenia.
Może gdybym wcześniej spotkała M...
Wyrzuty będą mnie dręczyły już zawsze. Nie zmienię przeszłości, muszę z nią żyć.

wtorek, 20 września 2011

Cicho sza...

W blogowym światku jakiś zastój. Mało piszecie. Zaglądam niemal codziennie ale napotykam raczej głuchą ciszę. Wiosną myślałam że to przesilenie, latem że się wczasujecie, ale już niemal jesień i wygląda na to, że to zmęczenie materiału...
*               *               *               *               *
Ciężko się wraca po urlopie. Dobrze było mi w domu. Taki weekend tylko dla mnie naprawdę dobrze mi zrobił. Odżyłam trochę. Zatrzymałam się i zwolniłam. Wyciszyłam się i nabrałam dystansu.
W pracy nic się nie zmieniło, dużo stresów i brak możliwości realizacji projektów w wymaganym czasie. Głową muru nie przebiję, czarodziejskiej różczki nie mam, jest jak jest, a praca to tylko praca. Nie można się zarzynać!

poniedziałek, 19 września 2011

One Lovely Blog Award

Zasady zabawy:
1. Podziękowanie osobie która nas nominowała.
2. Wklejenie logo nagrody.
3. Nominowanie kolejnych blogerow.
4. Napisać o sobie w siedmiu zdaniach.
5. Powiadomić nominowanych



1. Serdecznie dziekuje Suelen oraz Sunshine :) Czytam was już od dawna i zawsze z zaciekawieniem czekam na kolejny post, mam nadzieję że ta "historia" nigdy się nie skończy...


2. Logo nagrody:

3. Nominuję:
Triss, Cokaine, Czarną Mambę
Bez was nie było by tak samo...


4. No i najgorszy punkt zabawy, czyli czas napisać coś o sobie ;)
I. Jestem po rozwodzie.
II. Szukam swojego miejsca na ziemi.
III. Nie boję się ryzykownych decyzji.
IV. W życiu stosuję zasadę ograniczonego zaufania.
V. Mam fioła na punkcie porządków.
VI. Mam duszę artysty. Lubię coś tworzyć
VII. Dzień zaczynam od cudownej kawy z mlekiem.


5. No to pędzę powiadomić nominowanych :)

sobota, 17 września 2011

Porządki

M. wraca już jutro.
Czy się stęskniłam? nie wiem, chyba tak, szczególnie nocą. W ciągu dnia miałam tyle zajęć, że nie bardzo było się kiedy nudzić.
Wieczorem dla relaksu zrobiłam porządki ze starymi zdjęciami, które leżały w kącie i czekały aż je ponownie poukładam, po tym jak podzieliliśmy się nimi z małżem. Dzisiaj w końcu nadszedł ten dzień gdy znalazła się chwila by je uporządkować. Dziwnie było je oglądać.
Czasem te dwa światy się przenikają, mylą mi się wspomnienia. Nagle w moim życiu pojawił się inny mężczyzna. Zaczęłam kłaść się z nim do łóżka i budzić się z nim rano. Wspólne posiłki, wyjazdy, prasowanie jego koszul... To trochę tak jakbym przeszła operację plastyczna twarzy i patrząc w lustro nie rozpoznaję osoby którą w nim widzę.
Przyglądam się sobie, zastanawiam się co ja właściwe zrobiłam, kim teraz jestem, gdzie jest moje miejsce, jak będzie wyglądała przyszłość. Nic nie wiem, ale jestem spokojna. Mam swoją oazę spokoju odzyskałam ją. Mój dom, miejsce do którego zawsze wracam z ulgą. Dobrze mi tu z M., z małżem też kiedyś było...
Boję się by tego nie utracić, tego co łączy mnie teraz z M. Widzę że on bardzo mnie kocha. Znosi te wszystkie moje gorsze dni, wierzy w nas w to że pewnego dnia staniemy się normalną rodziną. Coraz mniej we mnie egoizmu, więc jest szansa...
Plan na dzisiaj został zrealizowany, tzn. umyłam ostatnie brudne okno ;) Poza tym zrobiłam też zakupy, więc jest co jeść, przesadziłam kwiatek, wyszorowałam podłogi, wyprałam pranie, przyrządziłam moja ulubioną sałatkę, ugotowałam pyszny obiadek. Jestem zmęczona, ale jest mi dobrze. Miło było dla odmiany nie wysilać tylko umysłu.
To był naprawdę dobry dzień i wiecie co? Jutro też będzie :)

piątek, 16 września 2011

Ten weekend jest mój

Ten weekend jest mój, tylko mój.
M. pojechał do rodzinki i wróci w niedzielę wieczorem. Ja miałam wyjechać z Mizią w góry, ale jak już wcześniej pisałam, wystawiła mnie.
Postanowiłam, że skoro już jestem sama, to wykorzystam ten czas dla siebie.
Wyszłam dzisiaj wcześniej z pracy zaliczyłam zakupy. Kupiłam nowe narzuty na kanapę, szafkę nocna do sypialni, wieszak na drzwi (bo wiecznie jest problem gdzie np. powiesić szlafrok) i kubeczki na mała kawę.
Jakoś to wszystko wniosłam choć łatwo nie było. Idąc po schodach myślałam, że mi serce z klatki piersiowej wyskoczy.
Szczęśliwa dotarłam na górę. Rozłożyłam nowe narzuty, umyłam kubeczki, zrobiłam sobie pyszną kawkę i włączyłam tv. Po godzinie leżenia, zabrałam się za skręcanie nocnej szafki, które zakończyło się sukcesem.
Był też długi prysznic, peeling i maseczka z glinki zielonej.
Teraz leżę w łóżku, słucham lekkiej muzyki i relaksuję się tym moim weekendem...
Nie mam sprecyzowanych planów na jutro, poza tym że chciała bym umyć ostatnie brudne okno. Pewnie wybiorę się też na zakupy głównie spożywcze, może kupię sobie winko na wieczór :)
Mizia chciała mnie namówić na to bym spała u niej, ale odmówiłam, bo chcę po prostu pobyć sama ze sobą. Poza tym nie zapomniałam, że pokrzyżowała wyjazdowe plany. Potrzebuję więcej czasu by ochłonąć.
Przede wszystkim potrzebuję się odstresować :)
Będę robiła to na co mam ochotę... pośpię do południa, albo wstanę skoro świt... Na obiad przyrządzę coś pysznego, coś na co od dawna mam ochotę, ale brakuje mi czasu...
Jest mi tak dobrze... już czuję się mega zrelaksowana! ;)

piątek, 9 września 2011

Strach

Nie jest łatwo stać z boku i cierpliwie czekać. Nie jest łatwo gdy bardzo by się chciało. Nie jest łatwo gdy patrzę na M. i jego syna, gdy on dzwoni o dowolnej godzinie dnia i nocy. Gdy ten dzieciak wtula się w niego i we mnie, a ja tego chyba nie czuję. Chcę mieć swojego skarba. Od dawna się do tego przygotowuję. Na początku roku odłożyłam tabletki antykoncepcyjne. Od tego czasu łykam kwas foliowy, troszkę przytyłam, zdrowo się odżywiam, staram się unikać alkoholu. Nic więcej nie mogę zrobić, niestety na stres niewiele mogę poradzić.
Nie uprawiam seksu jak króliki, nie leżę na łóżku z nogami do góry, nie mierzę temperatury czy nie wiem tam czego jeszcze. Wszystko jest normalne i naturalne, nie robię z tego jakiejś szopki. Chciałam by było normalnie i naturalnie, ale jak widać nie każdemu się udaje.
Jakiś tydzień temu dowiedziałam się że w ciąży jest moja koleżanka, która od około 10 lat bierze tabletki. Najgorsze jest to że ciąża nie jest planowana, a jest wpadką, raz zapomnianej tabletki.... To najbardziej mnie dobija. Zazdroszczę jej i cieszę się z jej szczęścia.
Tak, wiem, nie można popadać w paranoję, ale strach przed tym, że nie będę miała nigdy dzieci jest paraliżujący.

wtorek, 6 września 2011

Smutki

Jakiś smutek mnie dopadł. W zasadzie to nie wiem czym się martwię i czy aby trochę nie przesadzam. Jak wiecie ja i M. staramy się o dziecko. Z nadzieją czekam na dwie kreski na teście ciążowym, ale w ubiegłym miesiącu ich nie zobaczyłam. Teraz jest kolejny miesiąc, kolejne nadzieje i oczekiwania. Za kilka dni powinnam dostać (albo i nie) okres. Niestety już dziś zauważyłam czerwoną plamkę na bieliźnie. Teraz siedzę taka przygnębiona. Nie wiem czy to już okresowość mnie dopadła, szybciej niż zwykle, czy może to po prostu takie wczesne poronienie... Tak czy siak smutno mi...

165014bol_smutek_lzy[1].jpg

poniedziałek, 5 września 2011

Rozważania

Popijam swoje ziółka. Może trochę mnie uspokoją. Ostatnio jestem strzępkiem nerwów, bo w pracy tyle się dzieje. Roboty w trzy i trochę, a rąk do pracy niewiele... Nie ma komu zadań przydzielać :/.
Nalezę do osób sumiennych i jak coś robię to staram się to robić najlepiej jak potrafię. Szkoda że nie wszyscy mają takie podejście do sprawy i większość trzeba za rączkę prowadzić. Cholera mnie bierze jak patrzę na to wszystko.
Myślę o tym że chciałabym zmienić pracę. Uciec gdzieś gdzie mogłabym więcej zdziałać, a już najlepiej było by pracować dla siebie. Wciąż o czymś myślę, szukam pomysłów na biznes dla siebie, ale póki co na myśleniu się kończy.
Musze coś zrobić ze swoim życiem, bo w tej firmie nie chcę utknąć na kolejnych kilka lat....

wtorek, 23 sierpnia 2011

Po burzy zawsze wychodzi słońce.

Był dzień ciszy. Potem M. delikatnie próbował jakoś do mnie dotrzeć. Nawet dokładnie nie wiem jak doszło do tego że w końcu zaczęliśmy w miarę normalnie rozmawiać. M. próbował mi wytłumaczyć, że to nie chodzi o przyjaźń, po prostu rozstali się w zgodzie i głupio by było po tylu latach znajomości udawać że nie pamięta o jej urodzinach. Jego słowa nie do końca do mnie trafiały. Powiedziałam, że nie ma przyjaźni między byłymi kochankami, a tłumaczenie, że ona go już nie pociąga jest mało kreatywne, bo to że teraz nie pociąga, nie znaczy że nagle znowu zacznie jak się np. pokłócimy.... Ja nie lubię kusić losu, dlatego kontakty z exami zawsze są mocno ograniczone.
Na razie jest dobrze. Nie chcę byś zaborczą zazdrośnicą. Powiedziałam, że moje zaufanie do niego jest mocno ograniczone i takimi zagrywkami tego zaufania na pewno nie odbuduje.
Jestem zła na siebie, że tak ostro zareagowałam, bo nie lubię okazywać uczuć i emocji. Odkrywanie wszystkich kart nigdy nie wychodziło mi na dobre. Fakt kocham go, ale co przyniesie jutro tego nikt nie wie.
Chciałabym mieć z nim dziecko, bo go kocham, a to jakie będą losy naszego związku... w dużej mierze zależy od niego. Jestem mądra i zaradną dziewczyna, na pewno nie będę się kurczowo trzymała kogoś kto mnie nie szanuje. To podstawa związku, wzajemny szacunek.

wtorek, 16 sierpnia 2011

I znowu nastały gorsze dni...

Wczoraj opętała mnie jakaś niesamowita złość i nienawiść w stosunku do exM. Wpadłam w szał gdy dowiedziałam się, że M. właśnie pisze sobie smski ze swoją eks, tłumacząc mi, że tylko jej składał urodzinowe życzenia, bo w końcu to wypada, bo tyle się lat znają, bo tyle ich łączy, bo ją lubi i w sumie się przyjaźnią. Oj wpadłam w straszną histerię, nie mogłam w to uwierzyć, że mi takie bzdury wygaduje, że z kolejną ex chce się zaprzyjaźniać. No szlag mnie trafił, że mi to robi!
Przecież już ex kochanka nie chce mu dać spokoju, bo tak się "zaprzyjaźnili" że żyć bez niego nie może, a teraz M. zacieśnia więzi ze swoją ex żonką. No chyba idiotkę ze mnie robi...
Wiele okropnych słów wczoraj padło, ścięliśmy się chyba na amen.
Leżę sobie teraz w łóżku sama z laptopem i wciąż nie wiem co z sobą zrobić. M. pojechał dzisiaj do syna, zakładam, że dalej zacieśnia relacje ze swoją eks żonką, ale chyba mam to głęboko w dupie i jak dla mnie może nie wracać.
Główna myśl jaka przez głowę mi przemknęła to taka, że dobrze, że w ciążę nie zaszłam. Coś jednak nad moją głową czuwa i nie pozwala pogrążyć się całkowicie.
Co przyniosą najbliższe dni nie wiem. M. twierdzi że przegięłam, że wszystko wyolbrzymiam, ja mam inne zdanie na ten temat, bo z eks kochanką też niby było wszystko skończone, a jak kazałam mu zerwać z nią kontakty to się okazało, że ona tego nie chce i do dziś pisze do niego smsy, bo nie może zrozumieć dlaczego on nie życzy już sobie kontaktu. Sam M. przyznał, że najwyraźniej z jej strony nie był to koniec, a teraz sam robi mi taki numer z eks żonką. Nie zniosę tego tłumu bab, bo dzielić się nie lubię. Chcę świętego spokoju i normalnego faceta który nie przyjaźni się z wszystkimi swoimi byłymi. Jeszcze mi tego brakuje by poza rodzinnymi imprezkami jeszcze razem na kręgle wyskakiwali, bo w końcu to przyjaciółka i czasem trzeba gdzieś razem wyskoczyć.
Mam już tego dość. Dzisiaj już nawet złościć się nie potrafię. Nie mam już siła walczyć z wiatrakami jak ten nieszczęsny Don Kichot.... Opadłam z sił.

środa, 10 sierpnia 2011

Test

Rano zerwałam się skoro świt i pobiegłam do łazienki. Usiadłam na toalecie, a serce waliło mi jak młot. Wyciągnęłam ulotkę, szybko ją przeczytałam i zabrałam się do roboty. Zamarłam na kilka sekund... co to będzie jedna, czy dwie kreski.... Och... oby dwie...
Siedziałam nerwowo w oczekiwaniu na to co się za chwilę wydarzy. Pełna nadzieli zerkałam to na zegar to na test, a czas jakoś strasznie się dłużył. Po chwili zobaczyłam wynik... tylko jedną kreskę i za żadną cholerę nie chciała się pojawić druga :(. Ponieważ nie mogłam w to uwierzyć zaczęłam dokładnie analizować test, a nuż, może jednak pod lampą dostrzegę bledziutką drugą kreskę... Niestety w ciąży nie jestem. Smutna przyczłapałam do łóżka i wtuliłam się w mojego M. Powiedziałam że właśnie zrobiłam test, a wynik mnie przygnębił, bo niestety nie jestem w ciąży. M. uśmiechnął się do mnie pocałował w czółko i przytulił mocno do siebie. Choć tłumaczył, że tak czasem jest i nie od razu zachodzi się w ciążę i tak było mi smutno, bo naprawdę chciałam zobaczyć te cudowne dwie kreski...

wtorek, 9 sierpnia 2011

Pełnia szczęścia

Wiele się wydarzyło...
Jestem szczęśliwa. Mijają kolejne dni, żyjemy sobie w spokoju i sielance.
Powitania M. nie trwały wiecznie, ale przyznam że były bardzo, bardzo namiętne. Kto wie co z tego może wyniknąć ;)
W ostatnią sobotę poznałam rodziców M. i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że tak dobrze się to wszystko potoczy. Oboje byli mną zachwyceni, a ja czułam, że naprawdę mnie polubili. Wszystko zmierza ku dobremu... aż się boję, że to tylko sen i lada chwila się z niego obudzę.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Powrót

No i wrócił mój M. w niedzielę :) Oj było witanie i cieszenie się sobą nawzajem... Brakowało mi bliskości...
I choć w nocy kiepsko spałam, bo M. straszliwie się wiercił, dobrze było go mieć przy sobie.

czwartek, 21 lipca 2011

Tak miało być

Leżę w łóżku, w czystej pościeli z laptopem i lampką wina pod ręką.
Myślę o tym co było i jest. Porównuję, analizuję, zastanawiam się czy zrobiłabym to ponownie. Odejście od małża było ważną decyzja w moim życiu. Nie wiem jak będzie z M. Trudno powiedzieć jaka przyszłość nas czeka. Próbuję się skupić na tym co jest tu i teraz i widzę, że coraz łatwiej mi z pewnymi rzeczami. Twardo stąpam po ziemi, bez względu na to jak potoczą się nasze losy, nie będę żałowała podjętej decyzji. Związek z M. jest burzliwy i pełen skrajnych emocji, ale z małżem nie potrafiłam stworzyć szczęśliwego związku i musiałam powalczyć o swoje szczęście.
We wtorek przypadkowo spotkałam się z małżem na ogródku. W pierwszej chwili poczułam się trochę stremowana, bo już dawno się nie widzieliśmy, ale to szybko minęło. Poszliśmy razem na spacer z pieskiem, rozmawialiśmy o planach wakacyjnych, o życiu, pracy i naszych obecnych związkach. Było naprawdę bardzo miło, jak za dawnych lat, tak normalnie. Małż dobrze wyglądał, ale moje serce nie stopniało... Po prostu było bardzo miło, ale to wszystko.
M. jest w tym tygodniu z synem na wakacjach. Tym razem nie zanoszę się od płaczu, żyję swoim życiem. We wtorek zapisałam się na fitness i codziennie rano o 7-ej pędzę na siłownię. Potem biorę prysznic i pędzę z uśmiechem na twarzy do pracy. Jest we mnie dużo radości i wigoru. Nie żyję tylko życiem M., bo mam przecież swoje... Tworzymy związek, ale nie żyjemy tylko swoim życiem. Ja mam swoje... on swoje i mamy też to wspólne ;)
Wiele czasu potrzebowałam by poukładać sobie wszystko w mojej głowie. Wiem, że jeszcze nie panuję w pełni nad wszystkimi moimi emocjami, ale widzę, że powoli zaczynam odczuwać spokój. Widać światełko w tunelu i kto wie może w końcu będzie ten happy end... Wiem że tak miało być musiałam zaryzykować, musiałam poddać się tym uczuciom, nie było sensu z tym walczyć, bo przecież w życiu miłość jest najważniejsza.
PS Może nie powinnam zapeszać ale jak tylko M. wróci z wakacji zaczynamy ciężko "pracować" nad dzieckiem :)

Do posłuchania: "Jednym zdaniem"

niedziela, 10 lipca 2011

Rollercoaster

Jak widać były trudne chwile. Znowu naszły mnie smutki i doszło do potyczki słownej. Każde poszło w swoją stronę i musieliśmy ochłonąć. Ja wróciłam z plaży, wzięłam książkę i poszłam do ogrodu, a M. wsiadł w samochód i gdzieś pojechał. Gdy czytanie książki zaczęło mnie męczyć poszłam sobie na spacer po mieście. Tam znalazł mnie M. Podszedł szybkim krokiem, mocno ścisnął i pocałował. Potem dodał, że tak bardzo mnie kocha, a czasem nienawidzi za to jaka jestem. Tak staliśmy przez chwile wtuleni mocno w siebie. Emocje opadły. Usłyszałam że jestem najważniejszą kobietą w jego życiu i nigdy mam nie myśleć inaczej.
Potem było już cudownie…
Nasz związek jest jak rollercoaster.

PS A wieczorem na spacerze dostałam....



piątek, 8 lipca 2011

Zawsze w cieniu przeszłości

Ciągle się zastanawiam czy powinnam tu być. Tutaj z M. na tych cholernych wakacjach. Ciężko mi, nie radzę sobie z emocjami. Pogubiłam się i choć chciałabym wierzyć że wszystko się ułoży, nie mogę zagłuszyć poczucia porażki jakie chyba poniosłam.
Nie potrafię się cieszyć chwilami spędzonymi z M. Nie potrafię sobie poradzić z tym, że on ma rodzinę, bo ja bynajmniej się nią nie czuję. Jest nią za to jego eks, ta która urodziła mu syna, ta z którą świętuje kolejne rocznice urodzin dziecka, komunię…
Kim jestem jak? Kobietą która jest tylko cieniem. Zatraciłam swoją wartość. Chyba niepotrzebnie związałam się z facetem który ma bagaż. Takie życie nie jest łatwe, a ja kiedyś, kiedy jeszcze miałam różowe okulary, myślałam, że sobie z tym wszystkim poradzę.
Nie poradziłam. Miną już ponad rok, a ja czuję, że jest we mnie jeszcze więcej negatywnych emocji niż było na początku. Już przestaję nad nimi panować, zdominowały mnie całkowicie.

PS Chciałam jeszcze coś dopisać, ale niby co... po prostu brak słów. Wiem jestem egoistką, ale nie potrafię się dzielić miłością.

wtorek, 5 lipca 2011

Wakacje 05.07.2011

Pogoda nawet dopisuje, choć upałów brak. Najważniejsze że nie pada i w sumie jest słonecznie i cieplo. Z nastrojem bywa różnie, raz lepiej raz gorzej. Generalnie staram się cieszyć wakacjami, a jak najmniej dołować i martwić na przyszłość.
Nie wiem co przyniesie jutro, nie wiem czy w końcu uporam się ze swoimi demonami, ale najważniejsze to sie nie poddawać i walczyć o swoje szczęście, jakie by ono nie było.
Czasem mam dość i myślę sobie że jak nam się nie uda, kupię sobie pieska i nie chcę słyszeć o żadnych związkach. Innym razem boję się dalszych decyzji w postaci wspólnego dziecka, tzn. co będzie z moim ciałem, że po ciąży się zmieni. Jak sobie poradzimy, co jak M. będzie dbał bardziej o syna niż o mnie i nasze dziecko. Co jeśli ja nadal, mimo iż pojawi się nasze wspolne dziecko, będę miała problem z akceptacją dziecka w naszym życiu. Generalnie nie lubię dzieci, są chałaśliwe i wszystko komplikują. Sa takie chwile gdy właśnie tak myślę o dzieciach. Boję się, że jak urodzę swoje, moje podejście się nie zmieni. Czasem tak bardzo chcę zostać matką. Chcę poczuć to niesamowite uczucie. Może wtedy więcej zrozumiem. Może wtedy pokocham też syna M.
Nie wiem może...
Bycie samolubną istosta już mi doskwiera i wiem że sprawiam tym przykrość M.

sobota, 2 lipca 2011

Pierwszy dzień wakacji.

Pierwszy dzień wakacji. Jestem sobie z M. w nadmorskiej mieścinie.
Jesteśmy zmęczeni bo w nocy spaliśmy tylko 3h i poza krótkim spacerem po plaży i "deptaku" nigdzie nie wychodzimy. Leżymy w łóżku, oglądamy tv i cieszymy się błogim lenistwem.
Pogoda dzisiaj jest kiepska, pochmurna i z częstymi mżawkami, ale w sumie jest całkiem ciepło i wygląda na to że jutro będzie zdecydowanie ładniej.
Przywitaliśmy się z wzburzonym morzem a mnie zamiast radość, ścisnął smutek w sercu. Nie wiem skąd to uczucie, ale muszę je od siebie odgonić. Jestem tu tylko z M. i z tego powinnam się cieszyć.

środa, 15 czerwca 2011

Moje ukryte pragnienia.

Moje myśli krążą intensywnie w okół rodziny, czyli dziecka... Drugi raz nie stanę na ślubnym kobiercu, ale mam jeszcze szansę, mieć choć taką niestandardową rodzinę. Stało się to niemal moją obsesją i trochę się o to martwię... Codziennie gdy budzę się rano zastanawiam się jakby to było, gdybym była w ciąży, gdybyśmy mieli własne dziecko.
Nie staramy się o potomka, ale też nie zabezpieczamy się jakoś tak szczególnie. Ja nie biorę już tabletek, a M. nagle zaczął zapominać o prezerwatywach. Gdy prosiłam go by założył to powtarzał że to takie niewygodne, studzi jego temperament i w zasadzie są niepotrzebne, bo jak będzie "wpadka" to nawet dobrze. Chyba po prostu trudno jest sobie powiedzieć, że "tak zakładamy rodzinę", ale jak się przytrafi to już inna sprawa. Jakiś tydzień temu robiłam test bo, mieliśmy małą wpadkę, istniała więc szansa, że mogłam zajść w ciążę, a wybierałam się właśnie na dobrze zakrapianą imprezkę. Test był negatywny i gdy wyszłam z łazienki M. stał już pod drzwiami i czekał na wieści. Gdy przekazałam mu info o wyniku testu, stanął z trochę smutną i powiedział: "no szkoda, byłoby już z głowy".
W mniemaniu faceta, to chyba znaczy, że chciałby usłyszeć że zostanie ojcem. To oczywiście tylko moje domysły, bo w jego głowie nie siedzę, a z przekazu słownego taki, a nie inny wniosek wyciągnęłam.
Właściwie to właśnie od tego czasu zaczęłam nieustannie myśleć o byciu matką. Nakręciłam się na maksa i zaczęłam się panicznie bać co z nami będzie jak nie uda się nam mieć własnego dziecka. Czuję, że dla mnie to niezwykle ważne i trudno będzie mi się odnaleźć w naszym związku bez poczucia, że mamy własna rodzinę, własne dziecko.
Teraz czuję, że mam tylko pożyczoną rodzinę i wiem jak mi z tym źle. Chcę być szczęśliwa. Pragnę poczuć jak to jest być matką. Wiem, trochę późno to wszystko, ale mam dopiero 30-kę więc mam jeszcze szansę spełnić to swoje marzenie, o szczęśliwej i kochającej się rodzinie.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Kilka zdań

Siedzę na łóżku i popijam kawę. Wcinam drożdżówkę choć wiem, że nie powinnam, przecież lato idzie ;)
Cóż mimo wyrzutów biorę kolejny kęs do ust :)
Jestem w Polanicy Zdrój z mamą. Znowu przyjechałyśmy do tego samego chirurga na korektę po operacji sprzed dwóch lat.
Wszystko przebiegło na szczęście sprawnie. Mama czuje się bardzo dobrze i już buszuje w necie ;)
Ja zostawiłam M. samego w domu. Tęsknię choć staram się do niego nie dzwonić i nie dopytywać co robi i czy tęskni. Nie chcę go nękać telefonami i pytaniami. Jestem tu dla mamy i staram sie skupić całą swoja uwagę na niej. Poza tym chcę sprawdzi czy M. myśli o mnie...
Napisałam sms jak dojechałyśmy na miejsce, potem już była cisza z mojej strony. Myślę że moja powściągliwość owocuje bo M. dzwonił już 3 razy hihihi.
Ostatnio układa się nam bardzo dobrze. Oczywiście miewam gorsze dni o których skrupulatnie tu pisze ;) ale odpukać jest znacznie spokojniej. Bardziej skupiamy się na sobie, a ja nie rozpamiętuję już tak bardzo tego że zawiódł mnie kiedyś (choć to nie przestało boleć).

niedziela, 5 czerwca 2011

Złudzenia

Dla kobiety, poczucie bezpieczeństwa w związku to chyba podstawa. Bez tego raczej marne są szanse na trwałość związku.
Czasem obawiam się że M. nie da mi nigdy tego czego potrzebuję. Chciałam czuć się z nim bezpiecznie, a ponieważ zaniedbał mnie na początku, teraz trudno mi uwierzyć że może mi te poczucie zapewnić.
Sytuacja jest dla mnie skomplikowana, bo mam wrażenie niestabilności i odnoszę wrażenie że to że jesteśmy razem to tylko etap przejściowy. Planów wspólnych nie mamy, a nawet wspólny wyjazd na wakacje stanowi problem.
Szef po tym jak urlop mi odwołał, zdążył już zmienić zdanie i mogę wypoczywać nawet 3 tygodnie jeśli bym tego chciała. Prawda jest taka że są momenty gdy myślę sobie, że może było by fajne wypoczywać w trójkę przez ten jeden tydzień, ale zaraz potem przychodzą inne. Na wspólny urlop nie pojadę. Haruję jak wół przez cały rok i podczas urlopu wolałabym jednak odpocząć a przy młodym nie mam na to szans. Druga kwestia to ta finansowa, niestety nie mogę sobie pozwolić na tak długi wypoczynek, gdyż wszystkie oszczędności się "rozeszły" w ostatnim czasie. Postanowiłam więc że pojadę na tyle i za tyle, ile będzie mnie stać, poza tym nie chcę się spłukać do reszty, bo wolę kupić pozostałe rzeczy do mieszkania, bo właściwie to jedyna stała rzecz w moim życiu, więc muszę o nią dbać.
Inna kwesta to taka że odkąd M. zepsuł mi poprzednie wakacje, to okres wakacyjny źle mi się kojarzy i tak prawdę mówiąc to wolę nigdzie nie jechać razem i niech sobie cały ten czas M. spędzi z synem.
Czuję że noszę w sobie ogromne poczucie krzywdy i czasem się boję, że już nigdy nie będę wobec M. tak ufna jak byłam na początku.
Dzisiaj jego syn spędził z nami dzień, choć w sumie ze mną nie cały. Do południa byli na rowerze, a potem przyjechali na działkę gdzie wraz z moimi rodzicami spędziliśmy resztę dnia. Patrzę na mamę i tatę i widzę że cieszą się gdy jesteśmy tam z jego synem. Bawią się z nim i traktują go bardzo dobrze (prawie jak wnuka o którym tak bardzo marzyli). Ja czuję się wręcz odwrotnie. Patrzyłam dzisiaj na nich wszystkich, byli szczęśliwi, wygłupiali się, śmiali, odpoczywali, rozmawiali, a ja czułam się obco.
Spędziłam niedzielę z pożyczona rodziną, na swoją szanse mam raczej marne, bo przecież jesteśmy tylko związkiem na okres próbny, którego statystyka dobrych dni jest raczej kiepska. Zbyt wiele krzywd i zadanych ran, nie wiem czy jestem w stanie się jeszcze w tym wszystkim odnaleźć. Myślę że gdzieś głęboko w sobie słyszę ten cichutki głos który mówi mi by to zakończyć i czasem myślę, że tak było by najłatwiej. Emocjonalnie ten rok był bardzo, bardzo trudny i ciężko mi się pozbierać. Moje marzenia o szczęśliwym domu i kochającej się rodzinie roztrzaskały się jak pył, chyba już dawno temu. Powoli zaczynam dopuszczać do siebie myśl, że nigdy nie będę miała rodziny o jakiej marzyłam...

środa, 1 czerwca 2011

Dzień dziecka

Swojego nie mam. Czy mieć kiedyś będę, tego nie wiem. Czy chciałabym? Trudno powiedzieć... czasem bardzo, a czasem wręcz odwrotnie.
Kiedy jest się po rozwodzie na wiele rzeczy patrzy się inaczej. Już nie żyję w przekonaniu że ja i M. to już na zawsze. Liczy się tylko tu i teraz. Już nie ma przyszłości, jest teraźniejszość. Człowiek jest bardziej samodzielny. Kiedy myślę o przyszłości, to myślę o niej sama. Nie ma wspólnych planów na przyszłość. Jeśli są jakieś to tylko moje. To ja planuję że chciałabym kupić jeszcze jedną szafkę do przedpokoju i duże lustro na ścianę. W przyszłym roku chce pomalować duży pokój i marzy mi się kupno nowej kanapy i chciałabym też mieć stół z krzesłami w pokoju by móc zjeść posiłek przy stole.
Czasem zastanawiam się czy za rok będzie przy mnie M. Tego oczywiście nie wiem. Nasz związek jest pełen wzlotów i upadków. Uczucie jest wielkie, choć nadal nie jestem pewna czy to wystarczy.
Dzisiaj M. spędza dzień z synem. Ja pojechałam do swoich rodziców. Oczywiście M. chciał byśmy go spędzili razem, ale uznałam że zamiast spędzać czas z obcym dzieckiem, pojadę lepiej do rodziców i spędzę czas z nimi. W końcu z bycia dzieckiem się nie wyrasta ;)

piątek, 27 maja 2011

Streszczenie

Jakoś weny twórczej mi zabrakło i stąd cisza na moim blogu. Czasem przychodzi taki czas, że właściwie nie wiadomo co napisać.
Jest już późno. Troszkę mi szumi w głowie, bo za dużo winka mi się wypiło. Tzn. dużo nie wypiłam, ale widocznie wystarczająco by mnie "powalić".

Leżę w łóżku, już po seksie z M. Dobrze mi było. Z małżem seks nigdy nie był tak satysfakcjonujący. Przy M. jestem otwarta i nie boję się powiedzieć czego chcę i co lubię. Z M. wszystko wygląda inaczej, już nie czuje się taka skrępowana i czasem pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa jeśli tylko mam na to ochotę.

W pracy wszystko się uspokoiło. Boss już nie biega wściekły po firmie, a ja po raz pierwszy chyba od roku dostałam premię. Niewielką ale jednak dostałam. Chyba jako rekompensatę za to jego paskudne zachowanie.

Dzień matki świętowałam w zasadzie z dwoma mamami... Tak jakoś dziwnie się złożyło, że z teściami mam dobre stosunki mimo iż z małżem jesteśmy już po rozwodzie.
Kiedyś teściowa rozmawiała z moją mamą o tym, czy będę wracała do nazwiska panieńskiego, chciała wiedzieć jakie mam plany i czy będę nazwisko zmieniała. Mama odpowiedziała że nie wie ale być może zostawię to które mam i do panieńskiego wracać nie będę. Teściowa na to stwierdziła, że to nawet dobrze bo dla nich zawsze będę jak córka. To było miłe i  w dzień matki przyniosłam na ogródek (bo tam się umówiłyśmy) dwie bombonierki i powiedziałam, że to dla moich dwóch mam. Teściowa niemal pękła z zachwytu. Było jej bardzo miło.
Cieszę się że sprawiłam jej radość, bo trzeba jej przyznać że była dobrą teściową.

Kolejny news to wiadomość, że rodzice M. chcą mnie poznać...

Ok. to dosyć pisania, teraz idę poczytać do was ;)

niedziela, 15 maja 2011

Gorszy dzień

Mam chyba jeden z tych ciężkich dni. Jestem pełna obaw i niepewna jutra. Wiem, co ma być to będzie, ale czasem trochę czuję że jestem sama i jest mi z tym ciężko. Patrzę na M. i S. jak przez 5 godzin składali samochód z klocków lego. Oboje byli szczęśliwi i zafascynowani tym co robili, a ja zajęłam się w tym czasie sobą.
Zastanawiam się czy kiedyś założę rodzinę, czy też będę tak patrzeć na swoje dziecko. Czy założę rodzinę z M.? Czy nam się uda uszczęśliwić siebie nawzajem?
Czy będzie mi wystarczało to co M. oferuje czyli tak niewiele czasu dla nas. Trudno to wszystko pogodzić. Ma jedną pracę, drugą pracę, dziecko z inną kobietą i obowiązki z tym związane.
Teraz jestem samodzielna, choć czasem chciałabym by było inaczej, ale jest jak jest, a moja duma na nic innego nie pozwala.
Żyjemy sobie razem wspólnie płacimy za czynsz i jedzenie, śpimy w jednym łóżku, spędzamy razem czas. Nie wiem czy to już oznacza że jesteśmy rodziną, chyba nie. Rodzinę widzę gdy patrzę na M i jego syna. Gdy patrzę na nas jeszcze tej rodziny nie widzę.
Zawsze gdy jest mi jakoś tak źle powtarzam sobie że jestem szczęściarą, bo mam swoje mieszkanie i samochód (nie ważne że już wiekowy, ale jest). Nie jestem od nikogo zależna.
Leżę sobie teraz na łóżku, rozglądam się po mieszkaniu i wszystko co widzę jest moje. Ciężko na to wszystko zapracowałam. W piątek kupiłam śliczną szafkę na buty do przedpokoju i wieszak na okrycia. Jeszcze chcę kupić duże lustro i taką szafkę z siedziskiem. Taki mam plan, ale będę go realizowała powoli. Co miesiąc coś kupie i niedługo mieszkanie będzie w całości urządzone tak jak bym chciała.
Radzę sobie, sama, powoli dążę do celu. Tak trzeba.

piątek, 13 maja 2011

Szef chce mnie wykończyć psychicznie.

Nie jest łatwo. W zasadzie jest nawet coraz gorzej. Boss ma chyba jakieś rozdwojenie jaźni, czy coś. Ciągle się wszystkich czepia, ciągle słyszę jakieś pretensje, żale. Jestem bombardowana pytaniami sprawdzającymi, by tylko przyłapać mnie na jakimś przewinieniu. Co chwilę wpada do pokoju i rozgląda się złowieszczo, jak już otworzy usta to na pewno nie w celu powiedzenia czegoś miłego. Bombarduje mnie @ i telefonami. To chyba zakrawa już pod mobbing. Nie wiem dlaczego on to robi. Kiedyś wprawdzie powiedział mi prosto w oczy, że testuje moją odporność na stres, ale tym razem to już chyba jakieś apogeum. Boss ewidentnie się na wszystkich wyżywa, a  najgorzej mają ci, którzy muszą z nim blisko współpracować, czyli np. ja. Próbuję nie dać się złamać, nie pozwalam sobie na eksplozję złości, czy też łez...
Dziewczyny patrzą na mnie z podziwem, bo ich zdaniem, jestem taka opanowana i choć Boss tak bardzo się stara, nie daję się sprowokować. Widzę, że doprowadzam go tym do szału. Odpowiadam krótko, ale treściwie, spokojnie i z uśmiechem na twarzy, pomimo iż on wpada do naszego pokoju z agresją i miną mordercy, ja jestem spokojna.
Nie wiem skąd biorę na to siłę. Bo choć na zewnątrz tego nie widać, w środku wszystko we mnie drży. Żołądek mam ściśnięty i serce ciągle kłuje. Ten dupek chce mnie wykończyć.
Kurwa co za pieprzony dupek z tego faceta!!!!!!!!!!!
Ale nie pozwolę się zniszczyć. Nie dam się sprowokować, doprowadzę go do szału swoim stoickim spokojem i uśmiechem przyklejonym do twarzy.

czwartek, 12 maja 2011

Czwartek

Znowu naszły mnie stany depresyjne... Sytuacja w pracy coraz gorsza, istny mobbing. Całe to zachowanie Bossa jest coraz bardziej nie do wytrzymania. Chodzi wściekły i ciągle ma o coś pretensje. Myślę że on już powoli sam z sobą nie wytrzymuje. Jeszcze trochę i mnie wykończy, a że jestem pyskata i zadziorna, trudno jest zachować pełnię spokoju, bo najchętniej wparowałabym do jego gabinetu i walnęła go w twarz.
Do tego wszystkiego, znowu naszły mnie jakieś lęki i obawy co będzie z naszą przyszłością, tzn. moją i M. Leżę teraz na łóżku przy swoim notebooku i widzę że od czasu do czasu M. sobie klika z ex żonką. To trudne to naprawdę bardzo trudne, zachować spokój i nie powiedzieć nic niemiłego...

niedziela, 8 maja 2011

Weekendowe rozważania

To ten dzień. Komunia święta syna M. Trudny jest dla mnie cały ten weekend, ale cóż zrobić, trzeba trzymać głowę do góry i nie dać się stanom depresyjnym.
Obiad zjem dzisiaj z rodzicami, bo nie chciałabym tkwić sama w domu rozmyślając nad swoim życiem. Choć trudno mi w niektórych sytuacjach trzymać język na wodzy i kąśliwe uwagi czasem same z ust wyskakują, M. stara się być spokojny, opanowany i czuły. Naprawdę muszę przyznać, że aż sama jestem zaskoczona jego opanowaniem, bo są momenty że sama z sobą nie potrafię wytrzymać.
Na wieczór umówiłam się z koleżanką więc w zasadzie w ogóle nie będę siedziała sama. Wczorajszy dzień również był bardzo sympatyczny i w ogóle nie odczułam stanów nerwowości związanych z wypadem M. na rodzinny obiadek.
Pocieszam się tylko faktem że to już miejmy nadzieję ostatnia taka szopka i wreszcie zaczniemy żyć normalnie, mimo braku akceptacji ze strony rodziców M.
Przyznam (co dla mnie samej jest zaskakujące) że coraz częściej myślę o tym by zacząć poważnie myśleć o dziecku. To może pomogło by mi zrozumieć M. i chyba powoli zaczynam pragnąć mieć swojego skarba. Decyzja łatwa nie będzie zważywszy na naszą sytuację, jednak co ma być to będzie idealnej harmonii pewnie nigdy nie osiągniemy, ale przynajmniej moglibyśmy spróbować być normalną rodziną. Waham się co będzie jak się nam nie ułoży. Zostałabym wtedy samotną matką, ale wiecie co... to mnie nie przeraża, bo wiem że sobie poradzę, a co ma być to będzie.
Nie rozmawiałam jeszcze z M. o moich przemyśleniach. Jeszcze w zeszłym roku prawie się pokłóciliśmy właśnie o plany związane z dzieckiem. M. nie chciał czekać bo coraz młodszy niestety nie jest, ja się wtedy obruszyłam, że najpierw ma się rozwieść z żoną, a potem rozmawiać ze mną na takie poważne tematy. Od tego czasu do rozmowy nie wracaliśmy jakoś bezpośrednio, jedynie gdy odstawiłam tabletki antykoncepcyjne M. wspomniał że to się dobrze składa bo za kilka miesięcy moglibyśmy pomyśleć o dziecku.
Przez to jego gadanie sama ciągle o tym myślę i jak tylko skończy się ten komunijny szał to może usiądziemy i porozmawiamy sobie o naszych planach, o ile coś się nie zmieni, bo nasze życie jest trochę jak rollercoaster.

czwartek, 5 maja 2011

Nowy "dom"

Jestem w nowym miejscu. Jeszcze się nie zadomowiłam i wiele rzeczy jest tu dla mnie obcych. Jednak nadszedł czas pożegnania się z Onetem, bo ilość reklam a ostatnio jeszcze ten cholerny Facebook doprowadzały mnie do szału.
Potrzebuję odrobinę prywatności i kto wie być może właśnie tutaj ją znajdę. Taka decyzja o zmianie nie należała do łatwych gdyż na poprzednim blogu zostawiłam sporo wspomnień i sporo czytelników, którzy tutaj pewnie nie dotrą. Nie zależy mi na popularności. Pisze przede wszystkim dla siebie, a ponieważ Onet zbyt często w ostatnim czasie mnie "wyróżniał" bałam się pisać. Nie chcę się ograniczać, wolność słowa tu na blogu jest dla mnie priorytetem.
*               *               *               *               *               *               *               *
W pracy sporo się dzieje. Ostatnio ciągle są spięcia z Bossem. Musze przyznać że przechodzi sam z siebie. Ja już nie ukrywam pogardy i doprowadzam go tym do szału. Wczoraj ubzdurał sobie, że mój dział ma pisać sprawozdania z dnia pracy w dokładności do pół godziny. Wściekłam się, prawie wyszłam z siebie, ale byłam twarda, powiedziałam:
- ok ale zdajesz sobie sprawę z tego że zaległości jeszcze wzrosną bo na napisanie sprawozdania każdej z nas zejdzie około 1/2h.
Potwierdził że mimo to chce takie sprawozdania dostawać, dodał że nie muszą być szczegółowe ale chce mieć rozeznanie w tym co my właściwie robimy.
Powiedziałam ok jutro przekażę twoją prośbę i czekałam co będzie dalej. Myślę że oczekiwał jakiejś dłuższej dyskusji, ale ja bynajmniej nie miałam na to ochoty.
Potem chciał jeszcze być miły i zapytał ile osób w dziale mi brakuje, a ja na to:
- mówiłam ci już w listopadzie zeszłego roku, sytuacja się nie zmieniła tylko pogorszyła, bo odchodzi bardzo dobra pracownica, powiedziałeś że nie ma mowy być kogoś przyjął więc chyba nie ma sensu bym się powtarzała, moje stanowisko znasz.
No i znowu się podkurzył, ale już nie ciągnął tematu bo widział, że nie mamy o czym rozmawiać.
Wieczór miałam spieprzony, bo jego pomysły są żałosne i uwłaczające, ale co zrobić jak się ma szefa psychola.
Dzisiaj wysłałam "radosną" nowinę wszystkim osobom w dziale. reakcja była do przewidzenia, ale wspólnie nie ustaliliśmy że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło i uznaliśmy że jak chce sprawozdania.... to będzie je miał :)
Rozpisaliśmy plan dnia w podziałach co pół godziny i uzupełnialiśmy to sprawozdanie baaardzo szczegółowo.
O godzinie 16-tej wysłaliśmy sprawozdania. Szef przeczytał pierwsze i od razu wpadł do naszego pokoju z agresorem na twarzy, że właśnie przeczytał sprawozdanie od jednej z nas i ze złością dodał, że to bardzo "interesująca" lektura. Widziałam że aż się gotował w sobie, spojrzałam na niego z uśmiechem na twarzy i miło dodałam:
-No tak, chyba już wszystkie wysłałyśmy :)
Prawie zabił mnie wzrokiem, bo oczywiście chodziło mu o tą szczegółowość typu parzenie herbaty, przerwa śniadaniowa, odebranie @, wysłanie @, itp.
Wściekły wyszedł bez słowa.
Jestem pewna, że to nie koniec i jutro swoje usłyszę, ale przyznam, że dla tej chwili warto było ;)

wtorek, 3 maja 2011

Weekend majowy

Weekend majowy spędziliśmy w górach w pięknej miejscowości uzdrowiskowej na dolnym śląsku. Było wspaniale, choć początkowo mieliśmy wątpliwości czy wyjeżdżać ze względu na prognozy pogodowe. Ostatecznie zdecydowaliśmy że jedziemy, bo szkoda zmarnować tych kilku dni na siedzenie w domu.
W ekspresowym tempie powrzucaliśmy do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy i już po chwili byliśmy w drodze.
Pakowanie się w biegu nie było zbyt mądre bo oczywiście zapomnieliśmy zabrać jakieś ciepłe rzeczy. Efekt był taki, że miałam jedna bluzę z długim rękawem i kilka bluzek bez rękawów. Chyba nie muszę pisać że troszkę wymarzłam ;) A ponieważ pakowałam również M. jemu również nie wzięłam ciepłych rzeczy. Przynajmniej marzliśmy oboje ;)
Jechaliśmy w ciemno, bez sprecyzowanego celu podróży. No i w końcu dotarliśmy, choć w zasadzie to ja wybrałam cel. Było wspaniale, choć troszkę mniej swobodnie poczułam się gdy M. powiedział że był w tej miejscowości ze swoja eks małżonką. Najgorsze jak się dowiedziałam że w zasadzie wybrałam miejsce noclegowe na przeciwko tego w którym kiedyś byli razem... Na całe szczęście powiedział mi o tym jak już wracaliśmy, bo miałabym cały wyjazd zepsuty.
Najgorzej było z powrotem bo nie mogliśmy się wydostać. Drogi były zaśnieżone i pełne powalonych drzew. Staliśmy w dwóch korkach, ostatecznie zdecydowaliśmy wrócić i pojechać przez Czech. Zajechaliśmy szczęśliwie, choć w dużym stresie.
Jutro wracamy do pracy... Trochę szkoda że tak szybko minął czas relaksu :(

Kwiecień 2011

26 kwietnia 2011
Święta minęły szybko, były pełne spokoju i radości. Takie typowe rodzinne święta.
W sobotę święcenie pokarmów, w niedzielę świąteczne śniadanko we dwoje. Potem obiad u moich rodziców. Po obiedzie M. pojechał po syna i przywiózł go na ogródek. Popołudnie spędziliśmy w piątkę i było całkiem wesoło. Nawet się nie spodziewałam, że będzie tak rodzinnie, ale było.
Byliśmy jak normalna rodzina. Moja mama patrzyła z podziwem jak młody nie odstępował mnie na krok i ciągle się we mnie wtulał. Dziwne to. Ja mam z nim problem, a on ze mną żadnego. Bardzo się staram żeby go nie skrzywdzić i jak widać to przynosi efekty.
Oboje z M. odetchnęliśmy przez święta. Miło było.
6 groszy

19 kwietnia 2011
M. w delegacji. Ja leżę na kanapie z notebookiem na udach, muzyką typu chillout i lampką wina na stoliku.
Gdzie mogę się udać w chwilach samotności? Tylko tutaj...
Rozmyślam o swoim życiu. Podsumowuję, analizuję. Jestem już po rozwodzie, ja i małż to przeszłość. Przede mną nowy etap życia. Jaki? Tego nie wiem. Może nowy etap z M., a może wkrótce w pojedynkę. Nie wiem i już nie planuję. Teraz liczy się tu i teraz. A teraz jestem tu, w swoim domu, sama, na kanapie, piszę, sączę wino i słucham relaksującej muzyki. Wiem że jeśli się obudzę, pojadę do pracy, reszta to zagadka.
Wisze gdzieś w czasoprzestworzach. Nie mam swojego miejsca. Celu w życiu też nie mam. 
Wiem że wkrótce stanę na nogi. Tylko jeszcze nie teraz. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas i miejsce. Dla mnie jeszcze nie nadszedł. Nie jestem gotowa na nic, zbyt wcześnie by podejmować kolejne decyzje. Wolę dyndać sobie w nicości i czekać na odpowiedni moment. 
Zdaję sobie sprawę że trzeba coś zmienić, może nawet wszystko. 
Chyba nie mam wiele do stracenia. Zaczynam niemal wszystko od nowa, ale to mnie nie przeraża. Jestem tylko trochę przygnębiona, bo wraz z orzeczeniem sądu raz na zawsze pożegnałam się z dawnym życiem.
Małż stał się przeszłością. To dobry człowiek, którego ja nie potrafiłam docenić i kochać. Mam nadzieję że trafił na właściwą kobietę, która będzie dla niego lepsza niż ja. 
W sądzie wydawał mi się taki zaniedbany, zagoniony, przemęczony. Było mi go nawet trochę żal. Muszę się jednak pogodzić że to etap zamknięty. Czas się usunąć z jego życia i pozwolić mu ułożyć sobie życie na nowo, zwłaszcza że jego obecna partnerka nie życzy sobie mojej obecności w jego życiu.
Zamykam więc tamten etap, tamto życie i otwieram nowe. Tak jakoś wyszło że to samotny wieczór. Może to nawet dobrze... 
Szumi mi w głowie. Niewiele wypiłam, ale chyba też niewiele zjadłam i czuję się lekko pijana.

9 groszy

18 kwietnia 2011
godz. 15:52
Dotarłam do domu. To było trudne. Bałam się, że wybuchnę płaczem, albo się rozkleję.
Małż miał dotrzeć pół godziny wcześniej, by jeszcze pogadać przed rozprawą, ale jak to zwykle w życiu bywa, coś mu się pokomplikowało i przyjechał później. Wprawdzie było jeszcze kilka minut do rozprawy, ale jakoś oboje dziwnie się czuliśmy i nie było wiadomo co właściwie powiedzieć. Małż zaczął mówić to co już wcześniej napisał w smsie, że czuje że coś traci, że łączyło nas coś wyjątkowego. Ja też się tak czułam. W moim sercu był ogromny żal i smutek, że się nam nie udało, że to już koniec. Starałam się jednak nie pokazać po sobie słabości i skupić się na tym, że przecież oboje tego chcieliśmy. 
Wahałam się. Wystarczyło tylko powiedzieć że też mam wątpliwości i może jeszcze powinniśmy poczekać. Nie powiedziałam. Byłam twarda. Podczas przesłuchania mówiłam krótko i na temat, bez wyciągania brudów.
Gdyby naprawdę chciał, walczyłby o mnie. Poddał się, a ja nie mam już siła walczyć o coś co się wypaliło. Być może w głębi serca zawsze będzie mnie kochał, niestety nie potrafił mnie zatrzymać.
Rozstaliśmy się w pokoju i z sentymentem. Chwile pogadaliśmy, a potem każde z nas poszło w swoją stronę. Małż wrócił do pracy, a jak przez godzinę błąkałam się po ulicach miasta. Trochę wspominałam, a trochę próbowałam sobie uzmysłowić, że to już koniec. Ta szczenięca miłość która nas połączyła nie przetrwała próby czasu...
Zaczynam nowe życie. Jestem wolna, bo choć mieszkam z M. nie wiem czy uda nam się utrzymać związek. Oboje jesteśmy wolni, czas pokaże co przyniesie nam życie. Już nie skupiam się na M. Teraz więcej myślę o sobie. Odeszłam od małża, bo chciałam odnaleźć swoje szczęście z innym mężczyznom. Jeśli M. mi go nie da, odejdę. Wiem też że dużo pracy również po mojej stronie, by związek z M. miał szansę, więc będę się starała jednak nie za wszelką cenę.
2 grosze
9:23
Jestem już ubrana i czekam co się wkrótce wydarzy. Małż się nie odzywał, wiec ja napisałam do niego:
Ja - I co przygotowany psychicznie?
Małż - Powiem szczerze że chyba tak ale na pewno nie będzie to takie proste mimo że nie mieszkamy ze sobą już tyle czasu to i tak nadal czuję ze coś nas łączy-(ło) dziwne uczucie :(  

Zabrzmiało to dwuznacznie. Ale ja tez dziwnie się czuję. W sumie w pewnym sensie oboje coś tracimy.
Postanowiliśmy że spotkamy się pół godziny przed rozprawą. Ja zupełnie nie wiem co mówić w sadzie i chyba jednak należało by uzgodnić czy mówimy o tym ze mamy nowych partnerów.
Jak się czuję, dziwnie. Coś wisi w powietrzu, wiadomo że coś się dzisiaj wydarzy, tylko nie jestem w stanie uświadomić sobie co... To naprawdę dzisiaj stanę przed sądem? Nie mogę w to uwierzyć.
2 grosze

16 kwietnia 2011
Nie mam sprecyzowanych planów na przyszłość. Chciałabym wreszcie coś zrobić ze swoim życiem, a nie bardzo wiem co... Pogubiłam się, nie wiem dokąd zmierzam. Za kilka dni rozprawa. Przypuszczam, że skończy się na jednej. Hmmm... jedna rozprawa, 15 min i osiągnę status rozwódki.
Prawnie będę niczyja, kobieta po przejściach. 
Z M. jakoś ostatnio się wszystko zaczęło układać. Nie wiem kto odpuścił, ja czy on. Nie ma tylu spięć. Po prostu żyjemy sobie spokojnie. Ja skupiam się bardziej na sobie. Mniej daje z siebie i to mi pomaga. M. widzi się z dzieckiem niemal co drugi dzień, a ja już nie psioczę, że nie ma nas... 
Dzisiaj też miał być dzień dla nas, ale nie jest, ponieważ eks żona nie ma co zrobić z dzieckiem M. zaoferował swoją pomoc i się nim zajmie. 
Zapytał wczoraj czy się zgadzam by się nim dzisiaj zajął. Powiedziałam ok. Był w szoku. Myślał że będę marudzić, a ja po prostu się zgodziłam. Dlaczego?
Dlatego że szkoda mi czasu i energii na kłótnie. To jego dziecko, jak mus to mus... Daje się wykorzystywać, nie widzi tego, ja tak, ale nie zamierzam się wtrącać, bo kiedyś mógłby mnie obarczać winą za kiepskie stosunki z dzieckiem. Odcinam się od tego. Po prostu akceptuję obecny stan. 
Już nie płacze po kontach, że nie ma nas. Po prostu korzystam z życia, tylko że nie zawsze z M. Gdy on zajmuje się dzieckiem, ja wpadam do koleżanki na kawę, albo wybieramy się na zakupy, jadę odwiedzić rodziców, wpadam na ogródek, idę z pieskiem na spacer. Skupiam się na sobie, a M. przygląda się temu z zazdrością.
Bynajmniej nie jest to próba zrobienia mu na złość. Po prostu jest mi to potrzebne. Już nie chodzę taka przygnębiona. Spędzanie czasu w trójkę nie jest wcale takie złe, pod warunkiem że nie za często. Świetnie się dogadujemy z Młodym i gdy mam tak zorganizowany dzień, że mam też czas dla siebie i swoje przyjemności, jego towarzystwo mnie nie męczy.
7 groszy

13 kwietnia 2011
Ten dzień będę pamiętała jeszcze długo... 
Generalnie noc miałam ciężką, śniła mi się praca i jakieś z nią związane koszmary. Jak przez mgłę pamiętam, że w pewnym momencie zadrapałam sobie twarz. Nie wiem dokładnie jak to się stało, generalnie wszystko jest mgliste. Dopiero jak stanęłam przed lustrem i zobaczyłam zadrapanie pod okiem przypomniało mi się zdarzenie z nocy.
Byłam na siebie zła, ale ostatecznie stwierdziłam, że jakoś to podkładem zatuszuję. Zabrałam się więc do robienia makijażu. Zbliżałam się już do końca, zadrapanie nie wyglądało już tak źle. Wzięłam do rąk zalotkę, by podkręcić rzęsy, ułamek sekundy, czas pras, zalotka wyślizgnęła się z ręki i ku mojemu zdziwieniu wyrwała mi rzęsy. Przez chwilę stałam oniemiała i przyglądałam się kępie rzęs, którą trzymałam teraz w ręce... Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało, spojrzałam w lustro, a tam prześwit na około centymetr. W zasadzie tylko w kącikach oka zostało kilka rzęs. Wpadłam w histerię wielką, ale lament w niczym nie pomógł.
To ewidentnie nie jest mój najlepszy dzień, a wygląda na to, że tak będzie jeszcze przez co najmniej 4 tygodnie, do póki rzęsy nie odrosną...
Jestem zrozpaczona. Póki co zatuszowałam oko czarną kredką by jakoś w pracy wyglądać. Jednak kontaktu wzrokowego unikam, bo nie da się ukryć, że na jednym oku niemal nie mam rzęs... :((
Zalotki już nigdy w życiu nie użyję, tego jednego mogę być pewna. A czytających i śmiejących się z mojego nieszczęścia, przestrzegam, bo nigdy nie wiadomo kiedy tobie przydarzy się coś podobnego.

PS Doszłam już trochę do siebie po tym tragicznym poranku. Teraz sama się z siebie śmieję i uwierzyć nie mogę, jak to się właściwie stało i dlaczego właśnie mi... 
Jeszcze "tylko" miesiąc i może odrosną choć w części. Jakoś muszę to przetrwać wyjścia nie mam.
10 groszy

07 kwietnia 2011
Czasem miewam dość. Nie wytrzymuję już krzyków, złośliwości, obrażania i szukania spisków. Czasem chciałabym przyjść do pracy i po prostu zająć się pracą. 
Mój prezes to choleryk i furiat. Wpada w szał z byle powodu. Jedno słowo/zdanie które się mu nie spodoba jest w stanie doprowadzić go do szału. Wtedy przestaje być sobą. Wariuje, krzyczy trzaska drzwiami, obraża wszystkich w koło...
Na moje nieszczęście, kontakt z nim mam częsty i w związku z tym często jestem obrażana. Pieniądze jakie zarabiam w tej firmie nie są warte tego co muszę wysłuchiwać. Jestem dobrym pracownikiem, takim któremu nie straszne siedzenie po godzinach i nie wpada w panikę w stresujących chwilach. Radze sobie jak mogę. Kieruję komórką pracowników i myślę że jestem dobrym kierownikiem. Jestem człowiekiem. Czasem miewam gorsze dni, ale nie dlatego że taki mam kaprys, lub przynoszę problemy z domu do pracy. Po prostu bywają chwile, że nie wytrzymuję już wariacji P. (czytaj: prezesa). Mam dość tłumaczeń, że dajemy z siebie maksimum, że nie knujemy za jego plecami i nie wciskamy mu ściemy. Kiedy P. ma gorszy dzień może się na przykład okazać, że nawet rzetelne wykonywanie pracy jest próbą kopania pod nim dołków, próbą zamydlenia mu oczu... i całe mnóstwo innych niestworzonych rzeczy.
Chciałabym po prostu przyjść do pracy i zająć się pracą. Wiedzieć, że jestem w stanie wykonać to co jest mi co chwilę zlecane i że zostanę czasem doceniona. Mam dość zarzynania się i prób wykazania, że jestem rzetelna, a mój dział pracuje na najwyższych obrotach.
Fakty są inne. Zamiast pochwały wciąż słyszę jakieś oszczerstwa i pretensje. Mam dość bycia podejrzaną o to, że coś knujemy za jego plecami i próbujemy wciskać mu jakieś kity. Nie rozumiem dlaczego tak nas traktuje, zamiast docenić to, że ma w swojej firmie grupę solidnych fachowców, którzy pomimo zbyt dużego ogromu prac robią wszystko by firma miała dobrą renomę.
Na ogół spływają po mnie te wszystkie jego awantury i poniżanie mnie przed całą firmą. Wiem, że jestem dobra i doceniana przez resztę zespołu. Wiem też że mój P. to tyran, który każdego dnia musi kogoś poniżyć, wtedy czuje się kimś wyjątkowym. Chyba wydaje mu się wtedy że ma władzę... Tak naprawdę, nie jest szanowany właśnie przez to swoje zachowanie. Trudno liczyć się z kimś, kto nie liczy się z nami...
12 groszy

02 kwietnia 2011
Natchniona postem Suelen, sama zaczęłam się zastanawiać nad własnym życiem. Dokąd zmierzam i co mnie czeka. Lata mijają. Starzeję się. W życiu się nie układa, a przynajmniej nie tak jak bym chciała.
Dni mijają. Już niedługo będę rozwódką... Rozprawa już w tym miesiącu. Rok temu myślałam, że to M. będzie moją przyszłością, a dzisiaj już sama nie wiem. Niby jesteśmy razem, dzielimy łóżko, uprawiamy seks, ale coś jakby wisiało w powietrzu. Mało rozmawiamy, ewentualnie wymieniamy się smsami, bo tak jest prościej. 
Najgorsze jest to zawieszenie, próżnia która nas otacza...
Kiedyś myślałam, że będę miała szczęśliwą rodzinę: mąż, dziecko, pies...
Dzisiaj wydaje się, że nigdy tego mieć nie będę.
Zastanawiam się też co by było, gdybym jednak była szczęśliwa z M., a w trakcie starań o nasze dziecko okazało by się, że jest już za późno... Myślę że to również zrujnowało by nasz związek. Nigdy nie pokocham jego dziecka tak jak swojego i pewnie byłabym zazdrosna o tę silną więź która ich łączy.
Dzisiaj znowu dopadły mnie jakieś czarne myśli i mimo iż gdzieś w głębi duszy mam nadzieję że jeszcze odnajdę swoje szczęście, dzisiaj wszystko wydaje się czarne.
Poza tym zdrowotnie niewydalam. Nikt nie wie co mi jest... Badania wskazują, że wszystko w porządku, a codzienność temu przeczy. Zawroty głowy nie ustąpiły, więc jaką mam pewność że znowu nie stracę przytomności, gdzieś w najmniej oczekiwanym momencie. Do tego dzisiaj ledwo wstałam z łóżka. Nie mam sił podnieść kubka od kawy, tak bardzo mnie wszystko boli. Nie wiem co się ze mną dzieje. Wydawało mi się że dbam o siebie, odżywiam się w miarę zdrowo, choć przytyć jakoś nie mogę.
Gdy patrze w lustro widzę zmęczona twarz z podkrążonymi oczami. 
Pierwszego dnia w pracy po długim L-4 usłyszałam tylko, o matko ależ ty schudłaś, masz taką zapadnięta buzię... Musze źle wyglądać :(
Mam nadzieję że to nie jakaś podstępna choroba, tylko zwykłe przemęczenie i stres. ten rok był dla mnie trudny, szczególnie pod względem emocjonalnym.
13 groszy

01 kwietnia 2011
Czas ucieka, a ja nadal tkwię w próżni. Nie podjęłam żadnej decyzji, a z M. raz jest lepiej raz gorzej. On czasem się stara, jednak na ogól go odpycham. Chyba zbyt wielką chowam urazę. Nie wiem czy da się to jeszcze posklejać.
Zastanawiam się jak to będzie, kiedy zostanę sama. Pusty dom, puste łóżko, puste życie?
Czasem tak sobie myślę, że moje życie może już jest puste, tylko jeszcze tego nie dostrzegam. Zamiast wielkiej miłości i oddania, jest poczucie porażki, bark zaufania i żal, że tak się to wszystko potoczyło.
Mogłam być częścią jego życia, a chyba tylko w nim zaistniałam. W pogoni za szczęściem utraciłam siebie.
Teraz ciągle skłóceni, oddaleni od siebie o wiele tysięcy mil. Myślę, że to już tylko kwestia czasu. Sama powoli doprowadzam do tego i już chyba inaczej nie potrafię. Nie chcę być namiastką w życiu swojego mężczyzny, już wolę być sama i spać w zimnym łóżku zupełnie sama.
M. przeglądał oferty mieszkań to świadczy o tym że sprawy posuwają się na przód i jak tylko znajdzie coś dogodnego wyprowadzi się. Nie pomogę mu, nie będę go przekonywać, że jeszcze może być dobrze. Jest wręcz przeciwnie. Powiedziałam mu że już za późno na naprawianie tego co było i za późno na to bym mogła w jego życiu zaistnieć na dłużej.
Oboje czujemy, że koniec jest bliski.
Gdy znajomi, czy rodzice pytają mnie jak nam się układa zawsze powtarzam, że dobrze. Nie chcę w to nikogo mieszać. To moje życie, moje problemy i sama muszę się z nimi uporać.
Poczucie porażki jest przykre, ale tyle już przeszłam, że i z tym sobie poradzę (mam nadzieję).
2 grosze