wtorek, 3 maja 2011

Kwiecień 2011

26 kwietnia 2011
Święta minęły szybko, były pełne spokoju i radości. Takie typowe rodzinne święta.
W sobotę święcenie pokarmów, w niedzielę świąteczne śniadanko we dwoje. Potem obiad u moich rodziców. Po obiedzie M. pojechał po syna i przywiózł go na ogródek. Popołudnie spędziliśmy w piątkę i było całkiem wesoło. Nawet się nie spodziewałam, że będzie tak rodzinnie, ale było.
Byliśmy jak normalna rodzina. Moja mama patrzyła z podziwem jak młody nie odstępował mnie na krok i ciągle się we mnie wtulał. Dziwne to. Ja mam z nim problem, a on ze mną żadnego. Bardzo się staram żeby go nie skrzywdzić i jak widać to przynosi efekty.
Oboje z M. odetchnęliśmy przez święta. Miło było.
6 groszy

19 kwietnia 2011
M. w delegacji. Ja leżę na kanapie z notebookiem na udach, muzyką typu chillout i lampką wina na stoliku.
Gdzie mogę się udać w chwilach samotności? Tylko tutaj...
Rozmyślam o swoim życiu. Podsumowuję, analizuję. Jestem już po rozwodzie, ja i małż to przeszłość. Przede mną nowy etap życia. Jaki? Tego nie wiem. Może nowy etap z M., a może wkrótce w pojedynkę. Nie wiem i już nie planuję. Teraz liczy się tu i teraz. A teraz jestem tu, w swoim domu, sama, na kanapie, piszę, sączę wino i słucham relaksującej muzyki. Wiem że jeśli się obudzę, pojadę do pracy, reszta to zagadka.
Wisze gdzieś w czasoprzestworzach. Nie mam swojego miejsca. Celu w życiu też nie mam. 
Wiem że wkrótce stanę na nogi. Tylko jeszcze nie teraz. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas i miejsce. Dla mnie jeszcze nie nadszedł. Nie jestem gotowa na nic, zbyt wcześnie by podejmować kolejne decyzje. Wolę dyndać sobie w nicości i czekać na odpowiedni moment. 
Zdaję sobie sprawę że trzeba coś zmienić, może nawet wszystko. 
Chyba nie mam wiele do stracenia. Zaczynam niemal wszystko od nowa, ale to mnie nie przeraża. Jestem tylko trochę przygnębiona, bo wraz z orzeczeniem sądu raz na zawsze pożegnałam się z dawnym życiem.
Małż stał się przeszłością. To dobry człowiek, którego ja nie potrafiłam docenić i kochać. Mam nadzieję że trafił na właściwą kobietę, która będzie dla niego lepsza niż ja. 
W sądzie wydawał mi się taki zaniedbany, zagoniony, przemęczony. Było mi go nawet trochę żal. Muszę się jednak pogodzić że to etap zamknięty. Czas się usunąć z jego życia i pozwolić mu ułożyć sobie życie na nowo, zwłaszcza że jego obecna partnerka nie życzy sobie mojej obecności w jego życiu.
Zamykam więc tamten etap, tamto życie i otwieram nowe. Tak jakoś wyszło że to samotny wieczór. Może to nawet dobrze... 
Szumi mi w głowie. Niewiele wypiłam, ale chyba też niewiele zjadłam i czuję się lekko pijana.

9 groszy

18 kwietnia 2011
godz. 15:52
Dotarłam do domu. To było trudne. Bałam się, że wybuchnę płaczem, albo się rozkleję.
Małż miał dotrzeć pół godziny wcześniej, by jeszcze pogadać przed rozprawą, ale jak to zwykle w życiu bywa, coś mu się pokomplikowało i przyjechał później. Wprawdzie było jeszcze kilka minut do rozprawy, ale jakoś oboje dziwnie się czuliśmy i nie było wiadomo co właściwie powiedzieć. Małż zaczął mówić to co już wcześniej napisał w smsie, że czuje że coś traci, że łączyło nas coś wyjątkowego. Ja też się tak czułam. W moim sercu był ogromny żal i smutek, że się nam nie udało, że to już koniec. Starałam się jednak nie pokazać po sobie słabości i skupić się na tym, że przecież oboje tego chcieliśmy. 
Wahałam się. Wystarczyło tylko powiedzieć że też mam wątpliwości i może jeszcze powinniśmy poczekać. Nie powiedziałam. Byłam twarda. Podczas przesłuchania mówiłam krótko i na temat, bez wyciągania brudów.
Gdyby naprawdę chciał, walczyłby o mnie. Poddał się, a ja nie mam już siła walczyć o coś co się wypaliło. Być może w głębi serca zawsze będzie mnie kochał, niestety nie potrafił mnie zatrzymać.
Rozstaliśmy się w pokoju i z sentymentem. Chwile pogadaliśmy, a potem każde z nas poszło w swoją stronę. Małż wrócił do pracy, a jak przez godzinę błąkałam się po ulicach miasta. Trochę wspominałam, a trochę próbowałam sobie uzmysłowić, że to już koniec. Ta szczenięca miłość która nas połączyła nie przetrwała próby czasu...
Zaczynam nowe życie. Jestem wolna, bo choć mieszkam z M. nie wiem czy uda nam się utrzymać związek. Oboje jesteśmy wolni, czas pokaże co przyniesie nam życie. Już nie skupiam się na M. Teraz więcej myślę o sobie. Odeszłam od małża, bo chciałam odnaleźć swoje szczęście z innym mężczyznom. Jeśli M. mi go nie da, odejdę. Wiem też że dużo pracy również po mojej stronie, by związek z M. miał szansę, więc będę się starała jednak nie za wszelką cenę.
2 grosze
9:23
Jestem już ubrana i czekam co się wkrótce wydarzy. Małż się nie odzywał, wiec ja napisałam do niego:
Ja - I co przygotowany psychicznie?
Małż - Powiem szczerze że chyba tak ale na pewno nie będzie to takie proste mimo że nie mieszkamy ze sobą już tyle czasu to i tak nadal czuję ze coś nas łączy-(ło) dziwne uczucie :(  

Zabrzmiało to dwuznacznie. Ale ja tez dziwnie się czuję. W sumie w pewnym sensie oboje coś tracimy.
Postanowiliśmy że spotkamy się pół godziny przed rozprawą. Ja zupełnie nie wiem co mówić w sadzie i chyba jednak należało by uzgodnić czy mówimy o tym ze mamy nowych partnerów.
Jak się czuję, dziwnie. Coś wisi w powietrzu, wiadomo że coś się dzisiaj wydarzy, tylko nie jestem w stanie uświadomić sobie co... To naprawdę dzisiaj stanę przed sądem? Nie mogę w to uwierzyć.
2 grosze

16 kwietnia 2011
Nie mam sprecyzowanych planów na przyszłość. Chciałabym wreszcie coś zrobić ze swoim życiem, a nie bardzo wiem co... Pogubiłam się, nie wiem dokąd zmierzam. Za kilka dni rozprawa. Przypuszczam, że skończy się na jednej. Hmmm... jedna rozprawa, 15 min i osiągnę status rozwódki.
Prawnie będę niczyja, kobieta po przejściach. 
Z M. jakoś ostatnio się wszystko zaczęło układać. Nie wiem kto odpuścił, ja czy on. Nie ma tylu spięć. Po prostu żyjemy sobie spokojnie. Ja skupiam się bardziej na sobie. Mniej daje z siebie i to mi pomaga. M. widzi się z dzieckiem niemal co drugi dzień, a ja już nie psioczę, że nie ma nas... 
Dzisiaj też miał być dzień dla nas, ale nie jest, ponieważ eks żona nie ma co zrobić z dzieckiem M. zaoferował swoją pomoc i się nim zajmie. 
Zapytał wczoraj czy się zgadzam by się nim dzisiaj zajął. Powiedziałam ok. Był w szoku. Myślał że będę marudzić, a ja po prostu się zgodziłam. Dlaczego?
Dlatego że szkoda mi czasu i energii na kłótnie. To jego dziecko, jak mus to mus... Daje się wykorzystywać, nie widzi tego, ja tak, ale nie zamierzam się wtrącać, bo kiedyś mógłby mnie obarczać winą za kiepskie stosunki z dzieckiem. Odcinam się od tego. Po prostu akceptuję obecny stan. 
Już nie płacze po kontach, że nie ma nas. Po prostu korzystam z życia, tylko że nie zawsze z M. Gdy on zajmuje się dzieckiem, ja wpadam do koleżanki na kawę, albo wybieramy się na zakupy, jadę odwiedzić rodziców, wpadam na ogródek, idę z pieskiem na spacer. Skupiam się na sobie, a M. przygląda się temu z zazdrością.
Bynajmniej nie jest to próba zrobienia mu na złość. Po prostu jest mi to potrzebne. Już nie chodzę taka przygnębiona. Spędzanie czasu w trójkę nie jest wcale takie złe, pod warunkiem że nie za często. Świetnie się dogadujemy z Młodym i gdy mam tak zorganizowany dzień, że mam też czas dla siebie i swoje przyjemności, jego towarzystwo mnie nie męczy.
7 groszy

13 kwietnia 2011
Ten dzień będę pamiętała jeszcze długo... 
Generalnie noc miałam ciężką, śniła mi się praca i jakieś z nią związane koszmary. Jak przez mgłę pamiętam, że w pewnym momencie zadrapałam sobie twarz. Nie wiem dokładnie jak to się stało, generalnie wszystko jest mgliste. Dopiero jak stanęłam przed lustrem i zobaczyłam zadrapanie pod okiem przypomniało mi się zdarzenie z nocy.
Byłam na siebie zła, ale ostatecznie stwierdziłam, że jakoś to podkładem zatuszuję. Zabrałam się więc do robienia makijażu. Zbliżałam się już do końca, zadrapanie nie wyglądało już tak źle. Wzięłam do rąk zalotkę, by podkręcić rzęsy, ułamek sekundy, czas pras, zalotka wyślizgnęła się z ręki i ku mojemu zdziwieniu wyrwała mi rzęsy. Przez chwilę stałam oniemiała i przyglądałam się kępie rzęs, którą trzymałam teraz w ręce... Dopiero po chwili dotarło do mnie co się stało, spojrzałam w lustro, a tam prześwit na około centymetr. W zasadzie tylko w kącikach oka zostało kilka rzęs. Wpadłam w histerię wielką, ale lament w niczym nie pomógł.
To ewidentnie nie jest mój najlepszy dzień, a wygląda na to, że tak będzie jeszcze przez co najmniej 4 tygodnie, do póki rzęsy nie odrosną...
Jestem zrozpaczona. Póki co zatuszowałam oko czarną kredką by jakoś w pracy wyglądać. Jednak kontaktu wzrokowego unikam, bo nie da się ukryć, że na jednym oku niemal nie mam rzęs... :((
Zalotki już nigdy w życiu nie użyję, tego jednego mogę być pewna. A czytających i śmiejących się z mojego nieszczęścia, przestrzegam, bo nigdy nie wiadomo kiedy tobie przydarzy się coś podobnego.

PS Doszłam już trochę do siebie po tym tragicznym poranku. Teraz sama się z siebie śmieję i uwierzyć nie mogę, jak to się właściwie stało i dlaczego właśnie mi... 
Jeszcze "tylko" miesiąc i może odrosną choć w części. Jakoś muszę to przetrwać wyjścia nie mam.
10 groszy

07 kwietnia 2011
Czasem miewam dość. Nie wytrzymuję już krzyków, złośliwości, obrażania i szukania spisków. Czasem chciałabym przyjść do pracy i po prostu zająć się pracą. 
Mój prezes to choleryk i furiat. Wpada w szał z byle powodu. Jedno słowo/zdanie które się mu nie spodoba jest w stanie doprowadzić go do szału. Wtedy przestaje być sobą. Wariuje, krzyczy trzaska drzwiami, obraża wszystkich w koło...
Na moje nieszczęście, kontakt z nim mam częsty i w związku z tym często jestem obrażana. Pieniądze jakie zarabiam w tej firmie nie są warte tego co muszę wysłuchiwać. Jestem dobrym pracownikiem, takim któremu nie straszne siedzenie po godzinach i nie wpada w panikę w stresujących chwilach. Radze sobie jak mogę. Kieruję komórką pracowników i myślę że jestem dobrym kierownikiem. Jestem człowiekiem. Czasem miewam gorsze dni, ale nie dlatego że taki mam kaprys, lub przynoszę problemy z domu do pracy. Po prostu bywają chwile, że nie wytrzymuję już wariacji P. (czytaj: prezesa). Mam dość tłumaczeń, że dajemy z siebie maksimum, że nie knujemy za jego plecami i nie wciskamy mu ściemy. Kiedy P. ma gorszy dzień może się na przykład okazać, że nawet rzetelne wykonywanie pracy jest próbą kopania pod nim dołków, próbą zamydlenia mu oczu... i całe mnóstwo innych niestworzonych rzeczy.
Chciałabym po prostu przyjść do pracy i zająć się pracą. Wiedzieć, że jestem w stanie wykonać to co jest mi co chwilę zlecane i że zostanę czasem doceniona. Mam dość zarzynania się i prób wykazania, że jestem rzetelna, a mój dział pracuje na najwyższych obrotach.
Fakty są inne. Zamiast pochwały wciąż słyszę jakieś oszczerstwa i pretensje. Mam dość bycia podejrzaną o to, że coś knujemy za jego plecami i próbujemy wciskać mu jakieś kity. Nie rozumiem dlaczego tak nas traktuje, zamiast docenić to, że ma w swojej firmie grupę solidnych fachowców, którzy pomimo zbyt dużego ogromu prac robią wszystko by firma miała dobrą renomę.
Na ogół spływają po mnie te wszystkie jego awantury i poniżanie mnie przed całą firmą. Wiem, że jestem dobra i doceniana przez resztę zespołu. Wiem też że mój P. to tyran, który każdego dnia musi kogoś poniżyć, wtedy czuje się kimś wyjątkowym. Chyba wydaje mu się wtedy że ma władzę... Tak naprawdę, nie jest szanowany właśnie przez to swoje zachowanie. Trudno liczyć się z kimś, kto nie liczy się z nami...
12 groszy

02 kwietnia 2011
Natchniona postem Suelen, sama zaczęłam się zastanawiać nad własnym życiem. Dokąd zmierzam i co mnie czeka. Lata mijają. Starzeję się. W życiu się nie układa, a przynajmniej nie tak jak bym chciała.
Dni mijają. Już niedługo będę rozwódką... Rozprawa już w tym miesiącu. Rok temu myślałam, że to M. będzie moją przyszłością, a dzisiaj już sama nie wiem. Niby jesteśmy razem, dzielimy łóżko, uprawiamy seks, ale coś jakby wisiało w powietrzu. Mało rozmawiamy, ewentualnie wymieniamy się smsami, bo tak jest prościej. 
Najgorsze jest to zawieszenie, próżnia która nas otacza...
Kiedyś myślałam, że będę miała szczęśliwą rodzinę: mąż, dziecko, pies...
Dzisiaj wydaje się, że nigdy tego mieć nie będę.
Zastanawiam się też co by było, gdybym jednak była szczęśliwa z M., a w trakcie starań o nasze dziecko okazało by się, że jest już za późno... Myślę że to również zrujnowało by nasz związek. Nigdy nie pokocham jego dziecka tak jak swojego i pewnie byłabym zazdrosna o tę silną więź która ich łączy.
Dzisiaj znowu dopadły mnie jakieś czarne myśli i mimo iż gdzieś w głębi duszy mam nadzieję że jeszcze odnajdę swoje szczęście, dzisiaj wszystko wydaje się czarne.
Poza tym zdrowotnie niewydalam. Nikt nie wie co mi jest... Badania wskazują, że wszystko w porządku, a codzienność temu przeczy. Zawroty głowy nie ustąpiły, więc jaką mam pewność że znowu nie stracę przytomności, gdzieś w najmniej oczekiwanym momencie. Do tego dzisiaj ledwo wstałam z łóżka. Nie mam sił podnieść kubka od kawy, tak bardzo mnie wszystko boli. Nie wiem co się ze mną dzieje. Wydawało mi się że dbam o siebie, odżywiam się w miarę zdrowo, choć przytyć jakoś nie mogę.
Gdy patrze w lustro widzę zmęczona twarz z podkrążonymi oczami. 
Pierwszego dnia w pracy po długim L-4 usłyszałam tylko, o matko ależ ty schudłaś, masz taką zapadnięta buzię... Musze źle wyglądać :(
Mam nadzieję że to nie jakaś podstępna choroba, tylko zwykłe przemęczenie i stres. ten rok był dla mnie trudny, szczególnie pod względem emocjonalnym.
13 groszy

01 kwietnia 2011
Czas ucieka, a ja nadal tkwię w próżni. Nie podjęłam żadnej decyzji, a z M. raz jest lepiej raz gorzej. On czasem się stara, jednak na ogól go odpycham. Chyba zbyt wielką chowam urazę. Nie wiem czy da się to jeszcze posklejać.
Zastanawiam się jak to będzie, kiedy zostanę sama. Pusty dom, puste łóżko, puste życie?
Czasem tak sobie myślę, że moje życie może już jest puste, tylko jeszcze tego nie dostrzegam. Zamiast wielkiej miłości i oddania, jest poczucie porażki, bark zaufania i żal, że tak się to wszystko potoczyło.
Mogłam być częścią jego życia, a chyba tylko w nim zaistniałam. W pogoni za szczęściem utraciłam siebie.
Teraz ciągle skłóceni, oddaleni od siebie o wiele tysięcy mil. Myślę, że to już tylko kwestia czasu. Sama powoli doprowadzam do tego i już chyba inaczej nie potrafię. Nie chcę być namiastką w życiu swojego mężczyzny, już wolę być sama i spać w zimnym łóżku zupełnie sama.
M. przeglądał oferty mieszkań to świadczy o tym że sprawy posuwają się na przód i jak tylko znajdzie coś dogodnego wyprowadzi się. Nie pomogę mu, nie będę go przekonywać, że jeszcze może być dobrze. Jest wręcz przeciwnie. Powiedziałam mu że już za późno na naprawianie tego co było i za późno na to bym mogła w jego życiu zaistnieć na dłużej.
Oboje czujemy, że koniec jest bliski.
Gdy znajomi, czy rodzice pytają mnie jak nam się układa zawsze powtarzam, że dobrze. Nie chcę w to nikogo mieszać. To moje życie, moje problemy i sama muszę się z nimi uporać.
Poczucie porażki jest przykre, ale tyle już przeszłam, że i z tym sobie poradzę (mam nadzieję).
2 grosze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz