wtorek, 3 maja 2011

Maj 2010

12 maja 2010
Widzenia z dzieckiem zostały sporo ograniczone, tzn. na dwa w tygodniu (do tej pory co drugi dzień). Nie wiem czy się cieszyć, czas pokaże czy rzeczywiście tak będzie. Póki co jeszcze do końca maja, będzie jak było, bo jego żona boi się jeszcze jeździć samochodem i nie chciała się zgodzić by coś się zmieniło. M. był nieugięty i dał jej czas do końca maja, na to by się wprawiła i jakoś sobie wszystko poukładała. Rozmowa chyba do łatwych nie należała, bo jego żonka wpadła w jakiś dziwny stan lękowy i zaczęła płakać nad tym jak to teraz będzie... W nocy też molestowała go smsami próbując wzbudzić w nim poczucie winy. Czy się udało? Pewnie w pewnym stopniu niestety się jej udało. Przyznam że trochę mnie cała ta sytuacja zdenerwowała. Powiedziałam, że ona jest dorosłą kobietą i jeśli to, co M. jej oferuje jej nie wystarcza to może niech jej powie że to on zajmie się dzieckiem i jej problemy znikną. Byłam nieźle podkurzona pewnie sporo przykrych rzeczy powiedziałam, ale irytuje mnie to, że on tak łatwo daje się wciągnąć w jej gierki, a ona umiejętnie to wykorzytuje.
Jest mi ciężko. Trudno jest zaakceptować taki stan rzeczy. Mam świadomość tego, że dziecko będzie w każdej sytuacji kartą przetargową i pewnie M. za niemal za każdym razem "dla dobra dziecka" odpuści. To dobrze, że dba o dziecko, jednak nie jest łatwo się z tym pogodzić.
6 groszy

09 maja 2010
Nadal trudno mi się wyłączyć na to co było. Oboje mamy gorsze i lepsze dni.
Nie rozmawiałam z M. bo jakoś nie było okazji, ale jakoś też ostatnio się między nami bardziej wszystko układa.
Próbujemy cieszyć się sobą i tym że jesteśmy razem.
To naprawdę trudne. Nie potrafię poradzić sobie z tym że jest jeszcze inna kobieta i jej dziecko. Jestem zazdrosna o każdą minutę którą im poświęca. Jestem zazdrosna i zła o to, że tak o nich dba. Bardzo się stara by syn  nie odczuł skutków jego odejścia. Utrzymuje ją i dziecko, zostawia im mieszkanie, które należało do niego, żonie kupuje samochód by szybciej po pracy mogła wrócić do domu, a wszystko to kosztem mnie. Czuję się okradana z czasu, który jest przecież najcenniejszy. Wiem że nie tak wyobrażałam sobie nasze wspólne życie, że naiwnie wierzyłam, że to ja będę najważniejsza - niestety nie jestem. Muszę walczyć o mój/nasz czas, między jednym a drugim spotkaniem z synem. Musiałam się godzić na to by czas który moglibyśmy spędzić razem poświęcił na szukanie jej samochodu. Muszę znosić to, że ma drugą pracę i w dni kiedy jest rzekomo dla mnie, musi też wieczorami pracować. Dlaczego? Raczej nie dlatego by było nam lepiej, ale dlatego by standard żony nie uległ pogorszeniu, w końcu samochód, wakacje i ich utrzymanie kosztuje i póki co nie może zrezygnować z tej pracy.
W między czasie jestem też ja, wciśnięta pomiędzy jej dni harmonogramowo wolne.
Moi rodzice twierdzą że jetem głupia i naiwna. Utrzymuję się sama, więc on z mojego tytułu kosztów w zasadzie nie ponosi, piorę mu, prasuję, gotuję... Jestem jego prywatną gosposią i prostytutką, której nawet nie musi płacić...
Zastanawiam się czy to prawda, że jestem taką idiotką...
11 groszy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz