sobota, 26 maja 2012

Misia

Moje maleństwo walczy o życie. Przez cały tydzień jeździłam z nią na zastrzyki. Widziałam, że nie jest już jak kiedyś, że jest taka wychudzona, osłabiona, ale myślałam że najgorsze za nami. Stan zapalny rzeczywiście został chyba wyleczony/podleczony, ale ten antybiotyk chyba wpłynął negatywnie na resztę organizmu. A może to wiek... Misia leży sobie teraz na boczku, taka bezwładna i mam wrażenie jakby walczyła o każdy oddech. Nie mogę jej pomóc, nie wiem jak. Pogłaskałam, powiedziałam że bardzo ją kocham i nie wiem co mogę jeszcze zrobić. Myślałam, że nie przeżyje nocy, bo wieczorem widziałam że jest bardzo źle. Teraz jest jeszcze gorzej, leży i jakby nie było w niej życia.
Bardzo chciałam jej pomóc, walczyłam o nią tak jak potrafiłam. Codzienne jeżdżenie do weterynarza, karmienie strzykawka papkami dla niemowlaków, pilnowanie by się napiła i czułość. Tyle mogłam jej dać.
Wcale nie jest mi z tym łatwiej. Kocham zwierzaki i bardzo się do nich przywiązuje, a jak się żyje tak razem przez chyba już 8 lat, tym bardziej żal serce ściska.
Już tak bardzo nie płaczę, powoli godzę się z tym że odejdzie. Kiedyś wszyscy odejdziemy, teraz przyszedł już chyba czas na nią.
Postanowiłam że nie będę jej męczyć i zabierać znowu do weterynarza. Zadzwonię tam jak już będzie odpowiednia godzina i zapytam czy jakoś może jej pomóc. Jeśli nie, chyba po porostu pozwolę jej odejść.

To moje dwa szkraby, takimi chcę je pamiętać...

Filipcia (lewy dolny róg) i Misia (górna część zdjęcia)

1 komentarz: